Miłym zrządzeniem losu pierwszą połowę lata spędziłam jako rezydentka Fundacji Jana Michalskiego w Montricher pod Lozanną. Miałam szansę zebrać myśli, reanimować kilka zalegających w laptopie projektów pisarskich i zobaczyć piękny kawałek świata. Kiedy przez Warszawę przetaczały się fale upałów, agresywni kierowcy atakowali aktywistki Ostatniego Pokolenia, a kolejne gminy w Polsce wprowadzały ograniczenia w zakresie zużycia wody, wokół mojej pustelni panowała przyjemniejsza aura, choć momentami pogoda dawała się we znaki także w Szwajcarii.
Pod koniec czerwca potężne ulewy spowodowały powodzie i lawiny błotne. Z powodu osunięcia się ziemi we włoskojęzycznym kantonie Ticino zginęli ludzie. W konsekwencji tych zdarzeń, określanych jako ekstremalne (choć stanowią już normę), nie udało mi się zrealizować niektórych wypraw i nie dojechałam, choć bardzo chciałam, do lodowca Aletsch (wody Rodanu zalały drogi).
Oglądam więc Aletschgletscher na zdjęciu XIX-wiecznego francuskiego fotografika Adolphe’a Brauna. Monochromatyczna fotografia przedstawia szeroką panoramę drapieżnych gór z ogromnym, białym jęzorem lodu. To ikoniczny obraz, trwały element kolektywnej wyobraźni w tym zakątku świata nawet teraz, kiedy na skutek zmian klimatycznych największy alpejski lodowiec powoli odchodzi. Według obliczeń glacjologów, gdyby globalne temperatury jakimś cudem zatrzymały się na poziomie z ostatniej dekady, do końca XXI w. Aletsch zmalałby niemal o połowę. Przy ociepleniu do 2 stopni (jak zakładało porozumienie paryskie), zostanie z niego mniej niż połowa. Przy ociepleniu rzędu 4 stopni, a do tego w tej chwili zmierzamy, w 2100 r. pozostaną pojedyncze, rozproszone skrawki lodu. Jak to często bywa, obraz okazuje się trwalszy od przedstawianej rzeczywistości; patrzę na zdjęcie Brauna tak, jak ogląda się w antykwariacie stare fotografie nieznajomych, o których możemy się domyślać, że już poumierali.