Jeśli Nawrocki wejdzie do drugiej tury, to wyborcy Konfederacji mają głosować na niego, a jeśli Mentzen znajdzie się w dogrywce, zwolennicy PiS powinni opowiedzieć się za nim. Cel jest jeden.
Dobrozmieńcy i konfederaci albo nie rozumieją powagi sytuacji, albo udają, że jej nie pojmują. Jedno i drugie jest groźne, bo zastępuje rzeczywistość iluzjami, że obronimy się sami.
Prezydent Warszawy ma w grupie młodych pewien mandat wiarygodności. Ale wśród tych mniej aktywnych jego popularność może być mniejsza.
Wiece wyborcze kandydata na prezydenta Polski Sławomira Mentzena rozpoczynają się zawsze o piętnastej. Ta pora daje pewność, że przybędzie elektorat – uczniowie po lekcjach.
Sławomir Mentzen rośnie w sondażach, przyciąga jak magnes na swoje wiece. Jak to wygląda od środka?
Rozumiem ludzi głosujących na Konfederację i AfD. Polska to nie NRD, ale swoje obszary biedy, wykluczenia i nigdy „niewyprasowanych” nierówności mamy.
Gdybym miał zaproponować jakąś nazwę dla Konfederacji, wybrałbym AdP na wzór AfD. Podobna retoryka, mniej więcej taki sam populizm. Jest jednak istotna różnica.
A Rafał Trzaskowski? No właśnie, co właściwie robi Trzaskowski? Otóż wydaje się, że wchodzimy w ten etap kampanii, w którym zaczyna się wielkie narzekanie. I to nie przeciwników.
Coraz trudniej dziś straszyć dzieci Konfederacją, zwłaszcza że akurat w tej grupie wiekowej Konfederacja radzi sobie znakomicie. Jeśli zaś chodzi o Donalda Trumpa, to Konfederacja chyba najbardziej przypomina jego polską mutację – pisowcy brzmią jak lokaje Trumpa, konfederaci jak Trump.
Sławomir Mentzen i Konfederacja idą w górę. „Konfederyzuje” się zresztą cała polska polityka, choćby z powodu zabiegania o elektorat w drugiej turze wyborów prezydenckich. Czy to trwały zwrot, czy tylko kolejny incydent z „trzecią siłą”?