Ewentualne sprostowanie posłanka PiS Joanna Lichocka mogłaby zacząć słowami zamieszczonymi na swoim profilu, skierowanymi do jednego z oponentów politycznych: „jak można gadać takie bzdury”.
Zbliżający się przemarsz prawicy przez Warszawę to dla narodowców cykliczna okazja do pokazania siły, a dla PiS pretekst, aby wykazać się radykalizmem, który ma pomóc kandydatowi tej partii w drugiej turze wyborów prezydenckich.
Obrzydzenie byłego rządu Zjednoczonej Prawicy do zagranicznego kapitału kosztuje. Polska obecnego rządu musi zapłacić australijskiej firmie 1,3 mld zł odszkodowania za zablokowanie budowy kopalni węgla na Lubelszczyźnie.
Zbliżająca się kampania prezydencka powoduje, że pojawiają się liczne przekazy – te płynące z Nowogrodzkiej, ale też od przeciwników rządu Tuska w obozie demokratycznym – które budują obraz chylącej się ku upadkowi władzy i nostalgii za starymi dobrymi czasami. Oto kilka z nich.
Mariusz Błaszczak zapędził się w rejony, w których jeszcze polskiego polityka nie widziano. Retoryczne wezwanie do dymisji rządu z powodu niedostatecznie dobrych stosunków z obcym państwem jest gestem iście wiernopoddańczym, a tym samym dość groteskowym.
W Trybunale nie-Konstytucyjnym też zabawnie. Jak tak dalej pójdzie, to mgr Przyłębska wespół zespół z Piotrowiczem i Święczkowskim niedługo orzekną, że jakiś rozkład jazdy tramwajów jest niezgodny z konstytucją, bo ogranicza wolność obywateli przez zbyt rzadkie kursowanie w porze nocnej.
Spór o prawybory jest w istocie sporem o kurs partii i o wpływ na nią. Przemysław Czarnek byłby sygnałem, że PiS idzie do prawej ściany, że w II turze liczy przede wszystkim na przyciągnięcie elektoratu Konfederacji (i trochę PSL). Przeciwnicy argumentują z kolei, że byłaby to prosta droga do przegranej.
PiS rozpoczął kampanie „Koalicja przy korycie” i „Stop patowładzy”. Trzeba nie mieć za grosz wstydu, by po wydrenowaniu państwowej gospodarki z miliardów złotych, a właściwie jej sprywatyzowaniu przez rządzącą kastę, robić wykłady na temat moralności. Jakby ostatnich ośmiu lat nie było.
Jeśli wrócą – a nie jest to wcale nieprawdopodobny scenariusz – będzie to PiS 3.0: jeszcze bardziej zdeterminowany w dziele przejmowania państwa na prywatną własność Jarosława Kaczyńskiego.