Co tydzień przybywa w Polsce około 600 nowych osadzonych – tyle, ile miejsc liczy średniej wielkości zakład karny. Za więziennymi murami w całym kraju atmosfera zagęszcza się od wielu tygodni. Bunt nastolatków i spalenie poprawczaka w Jerzmanicach na Dolnym Śląsku, jawna próba sił w zakładzie karnym w Potulicach koło Bydgoszczy – oto niepokojące wieści „spod celi” z ostatnich dni. Bezpośrednią przyczyną jest przeludnienie więzień, a zwłaszcza aresztów. Takie są pierwsze efekty rygorystycznej polityki ścigania i karania, firmowanej od ponad pół roku przez prokuratora generalnego Lecha Kaczyńskiego. Społeczeństwu podoba się ten kierunek; darzy ministra sprawiedliwości największym poparciem spośród członków gabinetu premiera Jerzego Buzka. Inni politycy, ci przy władzy i ci z opozycji – jak na komendę – też przestępcom nie pozostawiają złudzeń. Obiecują przykładne karanie i sadzanie za murami więzień. Na dłuższą metę są to obietnice bez pokrycia. Spoza populistycznych, rygorystycznych haseł nie wyłania się, niestety, żadna koncepcja, co zrobić z zakładami karnymi pękającymi w szwach. Już tysiące skazanych czekają na wolności, aż znajdzie się miejsce w więzieniu. Ponury paradoks.
Aleksander Chećko, Agnieszka Zagner
07.04.2001