Pół roku temu Declan Ganley wyglądał na pewnego wygranego tegorocznych wyborów europejskich. Dziś szanse jego partii mieszczą się w granicach błędu statystycznego.
Czarny dwurzędowy garnitur w białe prążki, złote spinki i błyszczące buty, w kieszeni najnowszy BlackBerry w skórkowym pokrowcu. Elegancja Ala Capone miesza się z powierzchownością dorobkiewicza: Declan Ganley siedzi na krawędzi fotela, co kilka zdań podciąga mankiety i prostuje szyję w kołnierzyku, jakby krawat w unijnych barwach nieco go uwierał. Jest zajmującym rozmówcą, nie sposób odmówić mu elokwencji, ale trudno też oprzeć się wrażeniu, że próbuje być kimś innym, niż jest naprawdę. – Jestem ostatnią osobą, która chciałaby robić zamieszanie – zapewnia.
Polityka
19.2009
(2704) z dnia 09.05.2009;
Świat;
s. 77
Maksimum treści, minimum reklam
Czytaj wszystkie teksty z „Polityki” i wydań specjalnych oraz dziel się dostępem z bliskimi!
Kup dostęp