20. rocznica śmierci Jana Pawła II. Pył batalii o polskiego papieża jeszcze nie opadł
20. rocznica śmierci Jana Pawła II nie wywołuje wielkich emocji, raczej falę wspomnień i komentarzy. Kontekst tej rocznicy – ostry spór polityczny między obozem demokratycznym a obozem Kaczyńskiego i Konfederacji – utrudnia ważenie argumentów za lub przeciw bilansowi pontyfikatu Karola Wojtyły. Obecna polaryzacja w polityce i społeczeństwie dotyka także tego tematu. Z latami rośnie liczba tych, którzy „po papieżu nie płakali”, zwłaszcza w młodym pokoleniu. Niechęć do upolitycznionego po linii prawicowej instytucjonalnego Kościoła przenosi się na dyskusję o samym pontyfikacie.
Zmonopolizować papieża
W ten sposób papież Wojtyła podzielił los wielu polskich przywódców narodowych: po śmierci został uprzedmiotowiony i wciągnięty w grę polityczną. Symbolem może być scena z Sejmu, kiedy posłowie PiS wyciągają podobizny Jana Pawła niczym talizmany, mające im zapewnić poparcie biskupów i katolickich wyborców. Nie żeby w innych stronnictwach nie było takich ciągotek, z wyjątkiem lewicy, lecz w ciągu minionych 20 lat to PiS-owi udało się zmonopolizować papieża politycznie.
Pod wieloma względami jest to wrogie przejęcie. Papież mówił rzeczy, których dziś nie wykrztusiliby z siebie Jarosław Kaczyński czy Karol Nawrocki. Chciał dialogu i pojednania z Żydami i Ukraińcami, odwiedził, jako pierwszy w historii Kościoła łacińskiego, synagogę i meczet, zaprosił do Asyżu na wspólną modlitwę o pokój przedstawicieli chrześcijaństwa i innych religii.
Był papieżem II Soboru Watykańskiego, „otwarcia okien Kościoła na świat”, a dziedzictwo tego Soboru podważają od dawna ultrakatoliccy konserwatyści, których w szeregach PiS i Konfederacji nie brakuje. Lansują oni nagięty do swoich politycznych celów wizerunek Jana Pawła II jako rzecznika antyliberalnej kontrrewolucji w Polsce i na Zachodzie.
Papieski koncept „kultury śmierci” jako zagrożenia dla cywilizacji zachodniej uczynili zawołaniem bojowym swojej krucjaty przeciwko pluralistycznej nowożytności szanującej zarówno prawo do, jak i od religii. Tymczasem Wojtyła nie oczekiwał powrotu do średniowiecza, lecz starał się trafić ze swym przesłaniem do ludzi wyrosłych w naszych czasach, młodych i wykształconych, a także do tradycjonalistów. I odnosił sukcesy na tym polu. Na spotkanie z JPII w laickim Paryżu przyszło milion młodych. Papież z Polski nie mówił tylko o „cywilizacji śmierci”, ale też o cywilizacji życia, w której nie powinno być miejsca na karę śmierci i wojny takie jak w Jugosławii czy Iraku. Nigdy nie oczekiwał powrotu do państwa wyznaniowego.
Czytaj też: Kto ukradł Kościół? Boga tu nie widać. „Mam poważne wątpliwości, czy wszyscy biskupi są wierzący”
Nie za „pokolenia Jana Pawła II”
Papież popierał „Solidarność” w najtrudniejszych latach po stanie wojennym, manifestacyjnie spotykał się z Lechem Wałęsą, w wolnej Polsce wsparł nasz akces do Unii Europejskiej, mimo że część ówczesnej (i dzisiejszej) prawicy politycznej i kręgów kościelnych była przeciw. Ostrzegał przed wirusem totalitarnym ukrytym w demokracji (czyż nie potwierdza tego droga Orbána czy Trumpa?), ale odwoływał się do idei praw człowieka, fundamentu systemu demokratycznego. Nie było to wcale oczywiste w Kościele rzymskim.
Odrzucał jednak niektóre z nich, w tym prawo kobiet do legalnej i bezpiecznej aborcji. Nie złagodził doktryny kościelnej ani w tej, ani w innych ważnych dla katolików sprawach: wyświęcania kobiet na duchowne, zniesienia obowiązkowego celibatu księży i zakazu sztucznej antykoncepcji. Z biegiem lat te wątki zaczęły dominować. A dramatyczny zwrot nastąpił, gdy zaczęła się u nas dyskusja o roli papieża w kryzysie pedofilskim w Kościele.
Negatywny wizerunek Jana Pawła, który zaczął się formować na tym tle, zepchnął na margines rzeczywiste zasługi i osiągnięcia Karola Wojtyły jako przywódcy światowego katolicyzmu. Zwłaszcza z pierwszych lat jego pontyfikatu, kiedy był de facto także przywódcą narodowym i w takim charakterze zapisywał swoją kartę w naszej historii. Być może kiedyś opadnie pył batalii i przyjdzie pora na pełną i możliwie nieuprzedzoną prawicowo lub lewicowo ocenę. Tak jak się to dzieje w przypadku marszałka Piłsudskiego i jego antagonisty Romana Dmowskiego lub kardynała prymasa Stefana Wyszyńskiego. Ale nie dojdzie do tego raczej za życia „pokolenia Jana Pawła II”.
Czytaj też: Wanda Półtawska, przyjaciółka papieża. Dla jednych Santa subito, dla innych symbol piekła kobiet
21:37
Wiadomość o śmierci Jana Pawła II 2 kwietnia 2005 r. o godz. 21:37 otrzymałem w momencie, gdy siadłem do rozmowy o pontyfikacie z jedną z zachodnich telewizji. Zagraniczni dziennikarze byli wiadomością poruszeni, tak samo jak ich polscy koledzy. Nie musieli być religijni, by wyczuć powagę chwili: skończył się wyjątkowy pontyfikat pierwszego w historii papieża Polaka, przedstawiciela Kościoła za „żelazną kurtyną”, który wraz z nim doczekał upadku komunizmu, pełnej niepodległości i demokracji. To się zdarzyło tylko raz, a Jan Paweł II miał w tym udział.
To normalne, że w demokracji papieże, jak przywódcy polityczni, podlegają krytycznej ocenie opinii publicznej. Każdy zaliczał wpadki, stawiał złe diagnozy, podejmował błędne decyzje, w tym personalne. Lecz sprawiedliwa ocena nie może pomijać tego, co dobre, udane i korzystne w ich dorobku. A w przypadku Jana Pawła II moim zdaniem tego dobra było dużo. Kult i bałwochwalstwo w tym przeszkadzają i przynoszą szkodę. Podejście krytyczne, oparte na analizie faktów, pomaga wyważyć proporcje. W tym sensie projekt „Jan Paweł II” jest wciąż w budowie.