Pożar na lotnisku Heathrow. Odwołane loty, gigantyczne kłopoty na niebie
Londyńskie lotnisko Heathrow ma być zamknięte przez cały dzień – to skutek nocnego wybuchu i pożaru pobliskiej podstacji energetycznej, który pozbawił zasilania ten ogromny port oraz wiele domów w okolicy. Heathrow obsługuje najwięcej pasażerów w Europie i należy do piątki największych lotnisk świata. W ubiegłym roku ten port obsłużył niemal 84 mln podróżnych. Zamknięcie tak ważnego lotniska na dobę (a może na dłużej) oznacza zatem gigantyczne utrudnienia w ruchu lotniczym.
Tysiąc odwołanych lotów
Tym bardziej że inne londyńskie porty mogą pomóc w sposób bardzo ograniczony. Drugie pod względem znaczenia lotnisko Gatwick dysponuje tylko jednym pasem startowym, a jego przepustowość jest praktycznie wyczerpana. Może ono zatem przyjąć tylko niewielką liczbę lotów przekierowanych z Heathrow. Także mniejsze porty, jak Stansted i Luton, specjalizujące się w obsłudze tzw. tanich linii, nie są w stanie zrekompensować zamknięcia Heathrow.
Co to oznacza w praktyce? Zdecydowana większość połączeń do Heathrow (np. rejsy Lotu z Warszawy) została lub zostanie dziś odwołana. Serwis Flightradar24 szacuje, że taki los może spotkać ponad 1,3 tys. lotów. Część samolotów znajdujących się w powietrzu, gdy poinformowano o zamknięciu Heathrow, zawróciła na lotniska, z których wystartowała. Dotyczy to zwłaszcza lotów międzykontynentalnych. Inne muszą lądować np. w Paryżu, Amsterdamie czy Frankfurcie. Oznacza to również konieczność przetransportowania do Wielkiej Brytanii znacznej liczby pasażerów, którzy wylądują w Europie kontynentalnej.
Pozbawione prądu lotnisko Heathrow jest zamknięte i apeluje do wszystkich podróżnych, którzy mieli z niego dzisiaj odlatywać, aby nie przyjeżdżali do terminali. O ile na razie wiadomo, że port będzie nieczynny przynajmniej do północy, to trudno powiedzieć, jak szybko wróci do normalnego funkcjonowania. Z pewnością utrudnienia potrwają przynajmniej kilka dni. Choćby dlatego, że wiele samolotów znajdzie się w zupełnie innych miejscach, niż powinny być, więc trzeba czasu wrócić do normalnych harmonogramów.
Czytaj też: Małe samoloty na dalekie loty
Większe lotniska, większe problemy
Heathrow, które szybko pokonało pandemiczną zapaść, od dawna czeka na budowę trzeciego pasa startowego. Bez niego przepustowość jest praktycznie wyczerpana, więc nawet bardzo niewielkie utrudnienia oznaczają konieczność odwoływania części lotów. Port nie jest w stanie obsłużyć takiej liczby połączeń, jaką chciałyby uruchomić różne linie – jednak przeciw rozbudowie od lat protestują okoliczni mieszkańcy. Rząd Partii Pracy, który przejął władzę po ubiegłorocznych wyborach, jasno poparł budowę trzeciego pasa w Heathrow. Ale powstanie nie wcześniej niż za dziesięć lat. Także druga, kluczowa dla aglomeracji londyńskiej, inwestycja – drugi pas na lotnisku Gatwick – to perspektywa dopiero kolejnej dekady.
Dzisiejsze utrudnienia z pewnością nie zmienią długofalowego trendu – wielkie lotniska chcą być jeszcze większe, skoro liczba lotów i podróżnych w większości krajów rośnie. Nikt nie chce tracić połączeń na rzecz konkurencji, a gdy pojawiają się argumenty dotyczące ekologii i szkodliwego wpływu na okolicę, linie lotnicze i porty powtarzają, że przecież branża się zmienia. Nowe samoloty są cichsze, zużywają – przynajmniej w przeliczeniu na pasażera – mniej paliwa, a poza tym trwają prace nad nowymi napędami, dzięki którym emisja dwutlenku węgla spadnie.
O ile jeszcze kilka lat temu wydawało się, że zagrożeniem dla lotnictwa jest tzw. wstyd przed lataniem (czyli wybieranie alternatywnych metod podróży, mniej szkodliwych dla środowiska), to popandemiczna rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Ochota na podróżowanie, zwłaszcza po przymusowych ograniczeniach związanych z covid–19, jest ogromna i nawet coraz droższe bilety jej nie ograniczają. Heathrow zatem już niedługo znów będzie pełne. A właściwie przepełnione.