Izrael wznawia ataki w Strefie Gazy. Po raz kolejny zwyciężyła logika wojny
W nocy z poniedziałku na wtorek Izrael przeprowadził serię nalotów w Strefie Gazy; armia i agencja bezpieczeństwa wewnętrznego Szin Bet nazwały je „rozległymi atakami na cele terrorystyczne” Hamasu. W komunikacie podkreślono, że uderzenia są wymierzone w cywilną i wojskową strukturę organizacji i są następstwem „wielokrotnej odmowy uwolnienia zakładników”. „Siły obronne Izraela dążą do osiągnięcia założeń wojennych ustalonych przez przywódców politycznych, w tym uwolnienia wszystkich naszych zakładników – zarówno żywych, jak i poległych” – czytamy w oświadczeniu.
Według palestyńskich doniesień w atakach na kilkadziesiąt celów zginęło co najmniej 220 osób. Uderzenia były wymierzone w trzy budynki w Deir al-Balah, cele w mieście Gaza, Rafah i Khan Junis. W obozie dla uchodźców Al-Mawasi zapaliły się namioty, pięć osób trafiło do szpitala polowego, w tym dwoje dzieci. Liczba ofiar może wzrosnąć.
W pierwszym komunikacie Hamas podkreślił, że „zbrodniarz Netanjahu i nazistowska okupacja syjonistyczna ponoszą pełną odpowiedzialność za zdradziecką agresję przeciwko Gazie i bezbronnym cywilom”. Domaga się też, by mediatorzy pociągnęli Netanjahu „do pełnej odpowiedzialności za naruszenie porozumienia i zamach stanu”.
Czytaj też: Izrael w objęciach radykałów. Czy Netanjahu ma szansę utrzymać się u władzy?
Wojna albo negocjacje
Wojna wisiała w powietrzu. Premier Beniamin Netanjahu miał dwie opcje: negocjacje lub działania zbrojne. Zwyciężyła ta druga, oczekiwana przez jego polityczne zaplecze, w tym najbardziej radykalnych ministrów. Na znak protestu przeciwko zawieszeniu broni z jego gabinetu odszedł szef resortu bezpieczeństwa narodowego Itamar Ben-Gewir, a minister finansów Becalel Smotricz zagroził tym samym, jeśli Izrael nie wznowi ataków. Ale tak naprawdę, co od dawna podkreślają eksperci, wojna jest Netanjahu na rękę. To opóźnia wzięcie odpowiedzialności za tragedię 7 października i pozwala przetrwać do kolejnych wyborów (planowanych jesienią przyszłego roku).
W ostatnich dniach i tygodniach Netanjahu próbował czyścić sobie pole. Wymienił szefa sztabu armii, a w niedzielę ogłosił, że chce zwolnić szefa Szin Betu Ronena Bara, bo „stracił do niego zaufanie”. Liberalny dziennik „Haaretz” wczoraj napisał, że premier „kontynuuje krucjatę zniszczenia i zemsty przeciw każdej instytucji, która nie jest mu lojalna, i każdemu urzędowi, który chce zachować niezależność i przestrzegać praworządności”. Zdaniem gazety nie chodzi zatem o „brak zaufania”, a „brak lojalności” Bara, który ośmielił się prowadzić śledztwo przeciw ludziom premiera podejrzewanym o pracę na rzecz Kataru czy krytykę polityki, która doprowadziła do wzmocnienia Hamasu przed 7 października. Decyzję o odsunięciu Bara nazywa się kolejnym krokiem ku przekształceniu Izraela w autokrację, co grozi kryzysem konstytucyjnym. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby premier odwołał szefa służb przed upływem jego kadencji (Bar został powołany w 2021 r. na pięć lat).
Za negocjacjami opowiada się spora część opinii publicznej, licząca na powrót 59 wciąż przetrzymywanych zakładników (24 osoby żyją). Zwolennikiem tego rozwiązania przez dłuższy czas wydawał się także Donald Trump, który podkreślał, że zgotuje Hamasowi piekło, jeśli nie odda uwięzionych. Ostatecznie w miniony piątek specjalny wysłannik na Bliski Wschód Steve Witkoff odrzucił ofertę Hamasu, oskarżając go o „całkowicie niepraktyczne żądania bez trwałego zawieszenia broni”.
Amerykanie podsuwali Hamasowi tzw. ofertę pomostową, tj. zażądali uwolnienia części zakładników, w tym pięciu z obywatelstwem USA, w zamian za rozciągnięcie pierwszej fazy porozumienia i zwolnienie palestyńskich więźniów. Jak dodał (i zagroził) Witkoff, „Hamas źle obstawia, że czas jest po jego stronie”.
Ameryka po stronie Izraela
Rzeczniczka Białego Domu Karoline Leavitt powiedziała w Fox News, że Izraelczycy przed ofensywą konsultowali się z administracją Trumpa. „Jak jasno stwierdził prezydent Trump, Hamas, Huti, Iran – wszyscy, którzy chcą terroryzować Izrael, ale i Stany Zjednoczone – zobaczą, ile to kosztuje, i rozpęta się piekło” – mówiła Leavitt. „Huti, Hezbollah, Hamas, Iran i wspierani przez Iran terroryści powinni traktować prezydenta Trumpa bardzo poważnie, gdy mówi, że nie boi się stanąć w obronie przestrzegających prawa ludzi, Stanów Zjednoczonych oraz naszego przyjaciela i sojusznika Izraela” – dodała.
W sobotę Trump ogłosił rozpoczęcie „rozstrzygającej i potężnej” operacji wojskowej przeciw Huti w Jemenie, którzy od jesieni 2023 r. ponad sto razy zaatakowali statki na Morzu Czerwonym i w Zatoce Adeńskiej, zakłócając transport na tym ważnym szlaku. W niedzielę Huti ogłosili, że uderzyli w lotniskowiec „Harry S. Truman” i towarzyszące mu okręty, ostrzegli też, że będą kontynuować ataki, jeśli USA nie wstrzymają nalotów na cele w Jemenie.
Wygląda na to, że raz jeszcze zwyciężyła logika wojny, a skutki trudno dziś przewidzieć. Po 7 października 2023 Izrael doprowadził wprawdzie do wyeliminowania przywódców Hamasu, ale go nie zniszczył, a taki był cel nadrzędny. Organizacji udało się zwerbować rekrutów do walki. Nie ma też zaakceptowanego przez wszystkie strony planu na to, co będzie z Gazą po wojnie. Trump chciałby wysiedlić jej mieszkańców do Egiptu i Jordanii i utworzyć „Riwierę Bliskiego Wschodu”, ale ten projekt odrzuciły kraje arabskie. Izrael prowadzi rozmowy z krajami afrykańskimi, ale to też mało realne. Najbardziej realną opcją na razie wydaje się wojna i dalsze zniszczenia w tym i tak zrujnowanym regionie.