Nazwali się Tupamaros, na cześć słynnej partyzantki urugwajskiej z lat 60. i 70. Jeżdżą na motocyklach, na co dzień zajmują się promocją sportu i kultury w slumsach Caracas, ale gdy dochodzi do ulicznych zadym, zamieniają się w prorządową bojówkę, broniącą rewolucji Hugo Cháveza, której przywódcą po śmierci ojca-założyciela jest prezydent Nicolas Maduro. Ich hasłem zawsze było „Rewolucja – z Chávezem lub bez Cháveza”, co znaczyło, że gdyby wódz zdradził, daliby mu popalić. Znaczy też, że nie dadzą się podporządkować władzy, nawet tej, którą popierają. Właśnie przekonuje się o tym Maduro, który nakazał aresztować „tych, którzy podają się za chavistów i zastraszają klasę średnią”.
Od miesiąca Wenezuelą wstrząsają manifestacje przeciwników rządu i Tupamaros mają na koncie pobicia demonstrantów. Niespełna rok po śmierci wodza podzielona opozycja skrzykuje marsze antyrządowe. Z sukcesem. W kraju od lat galopuje inflacja i rośnie przemoc uliczna, Caracas to jedno z najbardziej niebezpiecznych miast w regionie. Maduro nie panuje nad swoimi. Nakazał aresztowanie policjantów, którzy – jak twierdzi – wbrew rozkazom otworzyli ogień do protestujących. Podczas dramatycznej konferencji prasowej prezydent ogłosił, że wewnątrz obozu władzy przygotowuje się zamach stanu przeciwko niemu. Nie powiedział, kto, ale prawdopodobnie chodzi o Diosdada Cabella, szefa parlamentu, byłego wojskowego, który aspiruje do spuścizny po Chávezie. Wielu boi się Cabella w roli wodza: ma reputację zamordysty. Opozycja nie ustępuje. Ciąg dalszy wkrótce nastąpi.