Sczepieni ze sobą od 20 lat w śmiertelnym klinczu włoska lewica i Silvio Berlusconi nie dostrzegli, że obok wyrasta potężna polityczna siła protestu, która wypowiedziała im wojnę. W wyborach z 24 i 25 lutego stare koalicje zdobyły niemal po 30 proc. głosów. Ostatecznie o włos wygrała centrolewica Pier Luigiego Bersaniego. Idący do wyborów nie w koalicji, tylko samodzielnie Ruch Pięciu Gwiazdek komika Beppe Grillo dostał aż 25-proc. poparcie, najwięcej ze wszystkich partii. Natomiast dotychczasowy premier prof. Mario Monti – pupil włoskich elit, Kościoła, Unii, Angeli Merkel, zagranicznych mediów – ledwo przekroczył próg 10 proc. i na politycznej szachownicy stał się nikomu niepotrzebnym pionkiem.
Włoskie media przypominają dziś aforyzm Benito Mussoliniego – „Włochami nawet można rządzić, ale to nic nie daje” – by gorzko skonstatować, że teraz jest jeszcze gorzej, bo kraj nierządem stoi.
Maksimum treści, minimum reklam
Czytaj wszystkie teksty z „Polityki” i wydań specjalnych oraz dziel się dostępem z bliskimi!
Kup dostęp