Społeczeństwo

Matura zdana za samą obecność? Mogłoby to uratować niejedną uczelnię przed likwidacją

8 minut czytania
Dodaj do schowka
Usuń ze schowka
Wyślij emailem
Parametry czytania
Drukuj
Matura z języka polskiego 2024 r. Matura z języka polskiego 2024 r. Tomasz Pietrzyk / Agencja Wyborcza.pl
Nawet zdobycie 30 proc. na poziomie podstawowym z języka polskiego, matematyki i języka obcego jest niestety nieosiągalne średnio dla aż co szóstego zdającego. Dlatego coraz głośniej słychać żądania, aby w ogóle znieść próg zdawalności.

W poniedziałek 5 maja zacznie się w Polsce matura. Rok temu zaczęła się we wtorek 7 maja, aby zdający mieli dzień przerwy po długim weekendzie. Był to miły gest ze strony władz oświatowych. Uczniów zachęcano wtedy, aby poniedziałek poświęcili na odstresowanie. Dla wszystkich było jasne, że młode pokolenie ma kruchą psychikę, więc jak zakuje do egzaminów w długi majowy weekend, to musi odpocząć w poniedziałek.

Tegoroczni maturzyści już tak ulgowo nie zostali potraktowani. Jeśli chcą się odstresować, muszą sami wygospodarować dzień wolny. Byłaby to niedziela, a zatem czas wolny dla całej rodziny. Znacznie lepszy jest wolny poniedziałek, kiedy to w domu maturzysta może zostać sam i przynajmniej do czasu powrotu rodziców z pracy ma szansę nie myśleć o egzaminach. Potem rodzina już nie odpuści.

Rodzice maturzystów zdają egzamin z zaufania

Choć matura to egzamin dojrzałości, zatem powinno na niej zależeć przede wszystkim osobom zdającym, znacznie bardziej przejmują się rodzice. Wiele mam i ojców wręcz wychodzi ze skóry, aby zmusić dziecko do nauki. Rodzicom często wydaje się, że córka czy syn za mało się uczą. To wrażenie bierze się ze zmiany sposobu przyswajania wiedzy. Pokolenie dzisiejszych rodziców uczyło się z książek, było więc dla wszystkich jasne, czy się uczą. Brak książki w ręku to był kiedyś wyraźny sygnał, że dzieci się lenią.

Obecni maturzyści najczęściej uczą się przy pomocy tego samego narzędzia, które służy do rozrywki. Kiedy więc rodzice widzą dziecko z telefonem w ręku, mają wrażenie, że znowu marnuje ono czas, który powinno przeznaczyć na naukę. Wybuchają z tego powodu konflikty, nie zawsze uzasadnione, gdyż telefon to również doskonałe narzędzie do nauki.

Matura dziecka to także egzamin dla rodziców. Zdają oni egzamin z zaufania. Często wypada on niezbyt pomyślnie i właśnie z tego powodu dzisiejsi maturzyści bardzo potrzebują tuż przed egzaminami dnia bez rodziców. Zeszłoroczny pomysł z wolnym poniedziałkiem to był strzał w dziesiątkę. Szkoda, że nie narodził się zwyczaj, aby matura nigdy nie zaczynała się natychmiast po długim weekendzie.

Pierwszy dzień egzaminu jest najtrudniejszy

Zwyczajowo matura zaczyna się pisemnym egzaminem z języka polskiego na poziomie podstawowym. Polski to jedyny przedmiot, który wiąże się z ryzykiem popełnienia błędu kardynalnego. Uczniowie zdają więc go z duszą na ramieniu, przerażeni, że mogą zostać zdyskwalifikowani z powodu „wypadku przy pracy”, czyli napisania jakiegoś głupstwa o lekturze obowiązkowej. Nastolatki mają świadomość, jak działają ich mózgi, boją się więc, że popełnią błąd kardynalny nawet wtedy, gdy wiedzą, jak należy napisać poprawnie.

Strach przed dyskwalifikacją towarzyszy nie tylko słabym uczniom, ale nawet prymusom. Niektórych tak paraliżuje obawa przed popełnieniem błędu kardynalnego, że w wypracowaniu decydują się wyłącznie na „lanie wody”. Każdy bowiem szczegół w rozprawce to ryzyko, że się pokręci fakty, co może skończyć się wyzerowaniem pracy.

Poprzednie pokolenia bały się błędów ortograficznych (trzy oznaczały dyskwalifikację), obecne drżą przed pomyleniem faktów, np. napisaniem, że – uwaga, to nie jest prawda – Telimena była matką Tadeusza. Ponieważ błąd kardynalny to bardzo poważny problem, uczniowie są oswajani ze skutkami takiej pomyłki już w liceum czy technikum. Nauka języka polskiego wielu nastolatkom kojarzy się z traumą wyzerowanego wypracowania z powodu napisania czegoś, co nie jest prawdą. Buduje to niechęć do nauki języka ojczystego i odrazę do poznawania polskich tekstów.

Młodzież uważa, że egzamin z polskiego przypomina spacer po polu minowym. Ze strachu każdy chodzi niezwykle ostrożnie, pisze same oczywistości i banały, byle tylko nie wejść na minę. Sytuacja robi się wyjątkowo napięta tuż przed maturą, kiedy to nawet najlepsi uczniowie są sparaliżowani strachem i trzy razy się zastanowią, zanim np. napiszą, jak miała na imię dziewczyna, w której zakochał się Tadeusz (no przecież Zosia).

Bywa, że uczniowie w ogóle nie chcą ryzykować, dlatego w pracy operują określeniami w rodzaju: „młoda kobieta” czy „ładna dziewczyna”. Ze strachu tracą pewność siebie, dlatego rezygnują z podawania szczegółów. Trafiają się wypracowania, w których nie ma żadnych nazw własnych poza nazwiskiem autora i tytułem dzieła (lista lektur znajduje się w arkuszu egzaminacyjnym). Niektórzy mają wystarczającą wiedzę, jednak pod wpływem stresu wątpią, kto np. w III cz. „Dziadów” miał widzenie o ukrzyżowanej Polsce: Konrad czy ksiądz Piotr? Na wszelki wypadek piszą, że widzenie miał bohater albo ktoś.

Maturzyści uważają, że lepiej napisać „ktoś” i nie dostać za ten unik żadnego punktu, niż pomylić ważne informacje i zostać zdyskwalifikowanym. Kategoria błędu kardynalnego pozbawia uczniów odwagi w pisaniu. Jeśli nie zlikwidujemy tego błędu w systemie oceniania, egzaminatorzy będą czytać, że wydarzenia „Pana Tadeusza” rozgrywają się „gdzieś”, Tadeusz zakochał się w „kimś”, a utwór kończy się „jakoś tak”. Choć egzamin z języka polskiego uznawany jest za łatwy, szczególnie od czasu okrojenia podstawy programowej, to ryzyko popełnienia błędu kardynalnego zamienia go w istny koszmar.

Matura z matematyki powinna być nieobowiązkowa

Drugiego dnia maturzyści zdają egzamin z matematyki na poziomie podstawowym (trzeciego jest język obcy). Nie pomogły apele, aby królowa nauk była do wyboru, niestety wciąż muszą ją zdawać wszyscy. Na szczęście nawet napisanie totalnego głupstwa w jednym zadaniu nie dyskwalifikuje zdającego. W arkuszu znajduje się kilkadziesiąt zadań, w tym wiele bardzo łatwych. Należy więc po kolei rozwiązywać wszystkie, a w razie napotkania problemu porzucać trudne i przechodzić do następnego. Dzięki tej metodzie jest szansa, że uda się poprawnie rozwiązać tyle zadań, aby wystarczyło na co najmniej 30 proc.

Choć zdrowy rozsądek podpowiada, że do zaliczenia egzaminu powinna być wymagana co najmniej połowa punktów (zasada fifty-fifty), poprzeczka dla maturzystów została zawieszona znacznie niżej: na poziomie podstawowym wystarczy zdobyć 30 proc. i egzamin z danego przedmiotu jest już zdany. Na poziomie rozszerzonym poprzeczka wisi jeszcze niżej, gdyż nawet zero zalicza (wystarczy na egzamin przyjść, nakleić naklejkę z kodem i oddać pusty test). Rodziców może dziwić, że dziecko wcale nie uczy się do egzaminu z historii, geografii czy języka angielskiego na poziomie rozszerzonym. Nie pojmują rozumowania nastolatka, że skoro zero też zalicza, po co się uczyć. Uczą się jedynie ci, którym zależy na dostaniu się na oblegane kierunki studiów. Tylko tam wysokie wyniki z matury mają znaczenie.

Kto na takie studia się nie wybiera, tego zadowala minimum. Niestety nawet konieczność zdobycia 30 proc. na poziomie podstawowym z języka polskiego, matematyki i języka obcego jest nieosiągalna średnio dla aż co szóstego zdającego. Dlatego coraz głośniej słychać żądania, aby w ogóle znieść próg zdawalności. Niech zalicza samo podejście do matury, natomiast wyniki, nawet zerowe, niech nie mają znaczenia.

Pozostawmy uczelniom decydowanie, czy chcą mieć studentów, którzy zdali maturę na poziomie zero procent, czyli de facto jej nie zdali. Podjęcie przez MEN salomonowej decyzji, aby warunkiem zdania matury była sama obecność na egzaminie, mogłoby uratować niejedną uczelnię przed likwidacją. Co roku z powodu niezdanej matury nie podejmuje studiów, gdyż nie ma do tego prawa, nawet 50 tys. absolwentów szkół ponadpodstawowych. Zmieńmy prawo, poluzujmy wymagania maturalne, a uczelnie zasili świeża krew i życie akademickie rozkwitnie na nowo.

Ile będzie odwołań od wyników matury?

Ważną częścią przygotowań do egzaminów maturalnych jest nauka, jak się odwołać od wyników. Nauczyciele nie tylko nie unikają tego tematu, ale często szkolą swoich uczniów z procedur odwoławczych. Wprawdzie niezbędne informacje można znaleźć na stronie Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, jednak omówienie tych zasad na lekcji powoduje, że nastolatki są oswajane z procedurami, przyzwyczajają się do myśli, że w razie czego odwołają się. Młodzież licealna traktuje odwołanie od wyników matury jako prawo, które każdemu się należy. Bez wahania zamierzają z niego skorzystać.

Rok temu złożono tak dużo wniosków podważających wyniki matury, że ówczesny dyrektor CKE Marcin Smolik poczuł się zagrożony i postanowił zwalić winę na osoby oceniające. Oczywiście błędy w ocenianiu arkuszy egzaminacyjnych, skutkujące niewłaściwymi wynikami matury, popełniają egzaminatorzy. Nie są oni jednak pracownikami samodzielnymi, lecz pracują na podstawie wytycznych CKE oraz pod ścisłym nadzorem ekspertów tej instytucji. Należy więc mówić o współwinie osób sprawdzających i nadzorujących, a nie o całkowitej winie wyłącznie egzaminatorów. Cały system oceniania jest do bani, jednak na jego naprawienie potrzeba setek milionów złotych, a na to w budżecie nie ma pieniędzy. Będziemy się więc z wadliwym systemem jeszcze długo męczyć.

Jak się zachowa Robert Zakrzewski, nowy dyrektor CKE, przekonamy się, gdy maturzyści zaczną odwoływać się od wyników i pomstować na ów system. Czy będzie szedł w zaparte, jak jego poprzednik, za wszelką cenę usiłując chronić siebie oraz instytucję, którą zarządza, zobaczymy niebawem. Ponieważ nie dokonano poważnych zmian w systemie oceniania arkuszy egzaminacyjnych, a jedynie kosmetyczne, należy się spodziewać, iż liczba niezadowolonych maturzystów będzie w tym roku równie duża, co w zeszłym. Dla dyrektora Zakrzewskiego może więc być to bardzo poważny egzamin z odpowiedzialności i przyzwoitości. Poprzedni dyrektor ten egzamin najczęściej oblewał.

W pokojach nauczycielskich dyskutuje się o jakości arkuszy egzaminacyjnych i o możliwych błędach w zadaniach. W poprzednich latach takie błędy zdarzały się, wręcz zostaliśmy przyzwyczajeni, że nie ma matury bez pomyłek w zadaniach. Uczniowie są przygotowywani na lekcjach, co mają robić, gdy odkryją taki błąd. Właściwie to nic. Jeśli w zadaniu zawarty jest błąd, wtedy każda odpowiedź będzie uznawana za poprawną. Tak nakazuje logika. Cokolwiek więc stanie się na maturze, jak zwykle zaśpiewamy: „Nic się nie stało!”. Byle tylko było bezpiecznie, wszystko inne ma znaczenie drugorzędne. Maturzystom życzę powodzenia, a nauczycielom anielskiej cierpliwości. Niech nas nic nie wyprowadzi z równowagi.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Diabeł i raj Katarzyny Gärtner. Jak słynna autorka „Małgośki” straciła dorobek życia

83-letnia dziś Katarzyna Gärtner, słynna kompozytorka „Małgośki” i wielu innych przebojów, tuła się po domach przyjaciół i stara odzyskać dom, studio oraz swój dorobek artystyczny.

Violetta Krasnowska
06.04.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną