Społeczeństwo

Brutalne morderstwo nauczycielki. Nie znamy faktów, a Polska już wini szkołę

4 minuty czytania
Dodaj do schowka
Usuń ze schowka
Wyślij emailem
Parametry czytania
Drukuj
46-letnią kobietę mogły łączyć z 34-letnim mężczyzną najróżniejsze relacje. 46-letnią kobietę mogły łączyć z 34-letnim mężczyzną najróżniejsze relacje. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl
Szkoła musi być postrzegana jako toksyczne miejsce, skoro natychmiast po tragicznej śmierci nauczycielki media zaczęły snuć domysły, iż przyczyną ataku mógł być dawny uraz.

Sprawcą zbrodni w Wielkopolsce rzeczywiście okazał się były uczeń, ale w chwili popełnienia zbrodni 34-letni, zaś ofiara mieszkała w maleńkiej miejscowości Obrzycko, liczącej niewiele ponad 2 tys. mieszkańców, pracowała zaś w szkole w Szamotułach (ok. 18 tys. mieszkańców). Zdarzenie rozegrało się rankiem 19 marca.

Portal szamotuly.naszemiasto.pl, powołując się na „Gazetę Wyborczą”, podał, iż powodem ataku mógł być uraz z czasów szkolnych, zaburzenia psychiczne sprawcy i trauma po niedawnej śmierci matki. Było to jednak zwykłe gdybanie, równie prawdopodobne jak wpływ złych duchów, podszepty kosmitów albo chęć zwrócenia na siebie uwagi.

Choć policja nie potwierdziła żadnych podejrzeń, ujrzały one światło dzienne, poznała je cała Polska. A przecież to zwykła plotka, bardzo jednak niebezpieczna, gdyż pokazująca, jakim miejscem w społecznym mniemaniu jest szkoła. Niektóre przekazy medialne były jeszcze mocniejsze, ponieważ zaczynały się od podkreślenia, że zdarzenie miało miejsce nie w amerykańskiej szkole, lecz polskiej. A przecież nie rozegrało się w żadnej szkole, ale na ulicy pod domem ofiary, gdy wsiadała do samochodu.

Szkolny trop wyssany z palca

46-letnią kobietę mogły łączyć z 34-letnim mężczyzną najróżniejsze relacje, a fakt bycia kiedyś nauczycielką chłopca, który teraz okazał się mordercą i samobójcą (zabił też siebie), mógł być najmniej ważny. W mediach pojawiła się nawet informacja, że sprawca był mężem ofiary – okazało się to nieprawdą. Znacznie trudniej wykazać, że trop szkolny jest wyssany z palca. Twórcy tych newsów zabawiali się w jasnowidzów, co jest bardzo niebezpieczne.

Nawet jeśli śledztwo policyjne wykaże, iż rzeczywiście był jakiś uraz szkolny, w co szczerze wątpię, pierwszą myślą po zastrzeleniu nauczycielki nie może być podejrzenie, iż zapewne zawiniła szkoła. To bardzo źle świadczy o nas i społeczeństwie, że pozwalamy sobie na takie sugestie. Szkoła powinna być wolna od takich podejrzeń, chyba że fakty wskazują na coś innego. Tu nie znamy jeszcze żadnych faktów, a już oczerniamy szkołę.

Wychowałem się w małej miejscowości, trzy razy większej od Obrzycka. Zanim zostałem uczniem, znałem większość nauczycieli, może nawet wszystkich, ale głowy nie dam. Z tymi moja mama chodziła do podstawówki, z tamtymi do liceum, z innymi znał się mój tata. A jak nawet kogoś nie znałem, to on znał mnie, choć wcale nie ze szkoły. Czasem okazywało się, że jakiś nauczyciel jest moim dalekim krewnym, ktoś inny kochał się za młodu w siostrze mojej mamy, a jakaś nauczycielka, zanim zaczęła pracować w szkole, prawie została moją mamą, jednak w końcu mój tata wybrał inną kobietę za żonę. Gdy widziałem czasem, jak mama rozmawia z nauczycielką, do głowy mi nie przychodziło, że mogą rozmawiać o szkole. Miały na pewno ważniejsze sprawy, choćby to, że cyrk przyjechał albo karuzela.

O relacjach zawodowych społeczności małomiasteczkowej, przede wszystkim relacjach pozaszkolnych, można by też wiele powiedzieć, ale nie chcę zanudzać czytelników. A przecież było jeszcze kibicowanie miejscowej drużynie piłki nożnej i liczne konflikty z tym związane, powiązanie mieszkańców z wojskiem, które stacjonowało nieomal za płotem, nie mówiąc o skomplikowanych sprawach politycznych. Nawet jak ktoś był czyimś uczniem, to relacje innego typu mogły być o wiele ważniejsze niż szkolne.

Może tak było, a może wcale nie

Większość swoich nauczycieli pamiętam z zupełnie innych kontaktów niż lekcyjne. Dopiero w Łodzi doświadczyłem wyjątkowości i odrębności relacji nauczyciel–uczeń, innych bowiem niż na gruncie szkolnym najczęściej nie miałem i nie mam. W małej miejscowości jest odwrotnie. Z niektórymi nauczycielami jako nastolatek siłowałem się na ręce, stałem w tej samej kolejce po chleb albo wyrzucałem śmieci do tego samego śmietnika, bo przede wszystkim byli sąsiadami, a na drugim albo jeszcze dalszym miejscu nauczycielami.

Leczyliśmy się też u tych samych lekarzy. Jak chciałem w niedzielę wykonać pilny telefon do dziewczyny z innego miasteczka, a w moim mieszkaniu nie było telefonu, to pobiegłem do domu nauczyciela, co było naturalne. Tu wszyscy znali wszystkich, a szkoły wcale nie tworzyły tych relacji, najwyżej je lekko zmieniały. Trzeba być człowiekiem z dużego miasta, aby na wieść, że sprawca był kilkanaście lat temu uczniem ofiary, natychmiast pomyśleć, że mogło chodzić o uraz z czasów szkolnych. Okazji do urazów mogło powstać mnóstwo: w sklepie, w kościele, na zabawie, w kinie, na spacerze, w urzędzie, u lekarza, w kawiarni itd. Małomiasteczkowy dziennikarz miałby nosa do takich spraw, a wielkomiejski poszedł na łatwiznę i napisał o prawdopodobnym urazie z czasów szkolnych. Może tak było, a może wcale nie.

W małej miejscowości ukończenie szkoły niewiele zmienia, byli uczniowie są bowiem na wyciągnięcie ręki, a byli nauczyciele są stale w polu widzenia. Te relacje są często wielopokoleniowe. Trzeba być obcym, przyjezdnym, aby nie być zżytym z ludźmi. Te znajomości zresztą nigdy się nie kończą. Kiedy byłem – już jako łódzki nauczyciel – na nauczycielskiej manifestacji w Warszawie, to zaraz wytropiła mnie nauczycielka z tej małej miejscowości, gdzie mieszkałem w dzieciństwie, rozpoznała, zaczepiła i rozgadała się o wszystkim, co dzieje się w miasteczku. O szkole też pogadaliśmy, ale na szarym końcu. Kogo obchodzi szkoła, gdy piekarnia zbankrutowała?

Całą społeczność Obrzycka spotkała wielka tragedia. Sprawa na pewno jest zawikłana, a powody zabójstwa i samobójstwa skomplikowane. Niektórzy idą na łatwiznę i rzucają bezpodstawne oskarżenia na szkołę. Relacje międzyludzkie są poplątane. Nic nie jest takie, jak się wydaje. Szkoła nie jest toksycznym miejscem, a dzieci nie wychodzą z niej straumatyzowane i żądne zemsty. Nie znaczy to wcale, że jest wolna od zła i złych ludzi.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Jan Englert dla „Polityki”: Już nie ma Polski. Przynajmniej takiej, o jakiej myśli PiS

Już nie ma Polski. Przynajmniej takiej, o jakiej myśli PiS. Nie robimy wszystkiego dla ojczyzny – mówi Jan Englert, aktor i reżyser, wieloletni dyrektor artystyczny Teatru Narodowego.

Janusz Wróblewski
29.03.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną