Krótkie notki głosowe coraz częściej zastępują tradycyjne wiadomości tekstowe. Choć nie wszyscy są z tego zadowoleni.
Głosówki to krótsze lub dłuższe wiadomości, modne przede wszystkim wśród przedstawicieli generacji Zet, ale stosowane też przez starsze pokolenia. Pełnią zupełnie inną funkcję niż tradycyjna poczta głosowa. W dziedzinie komunikacji to inna para kaloszy: nie są ciężkie, czarne i bez wyrazu. Mogą być tęczowe, lekkie i zaczepne. Liryczne, pełne humoru albo naglące. W każdym razie – powinny być jakieś. Dlaczego?
Głosówki często nie mają nic wspólnego ze żmudnymi wiadomościami nagrywanymi w nerwach i z pretensjami, funkcjonującymi jako substytut rozmowy. Nie są wezwaniem do natychmiastowej reakcji ani upomnieniem, jak komunikaty o zaległych płatnościach i windykacji. To raczej forma swobodnej gawędy.
Czytaj też: Płeć szaliczka, czyli kto i dlaczego wojuje z „ideologią sejfetyzmu”
Fani gadania
W Stanach Zjednoczonych głosówki zostawiają i młodsi, i doroślejsi; w 2022 r. 62 proc. Amerykanów deklarowało, że posługuje się taką ścieżką komunikacji, 30 proc. zostawiło co najmniej jedną wiadomość głosową w tygodniu, a część nagrywa ich wiele w ciągu dnia. W Europie, o dziwo, najchętniej posługują się nimi Włosi, ale nadal to zaledwie 13 proc. Stronią od nich mieszkańcy Niemiec, Szwajcarii i Austrii. Powoli eksperymentują Brytyjczycy, ale to jeszcze zaledwie 5 proc. populacji.
W Europie rysuje się podział pokoleniowy – kiedy dla osoby kilkunasto- lub dwudziestoparoletniej zostawienie śladu wokalnego to coś naturalnego, ich rodzice, czterdziesto- i pięćdziesięciolatkowie, mogą uznać głosówkę za brak wyczucia czy wręcz nieuprzejmość.