Recenzja spektaklu: „Ulisses”, reż. Michał Borczuch
Portret współczesnych zagubionych studentów.
Portret współczesnych zagubionych studentów.
Najważniejszy, napisany w 1892 r. w dialekcie śląskim języka niemieckiego, dramat noblisty Gerharta Hauptmanna zainspirowała rzeczywistość.
Śpiewacy stają na wysokości zadania: zarówno goście, jak i krajowa część obsady.
Ostatnia sztuka Czechowa, o końcu pewnego świata, odchodzeniu i zmianie, jest też ostatnią inscenizacją Pawła Łysaka jako dyrektora stołecznego Powszechnego, po dekadzie na stanowisku.
Portret polskości rysowany grubą kreską, bez taryfy ulgowej, ale i protekcjonalizmu, pełen trafnych obserwacji, bezpretensjonalny i z poczuciem humoru.
Oglądając, zastanawiamy się nie tylko, jaki jest sens, ale też kto jest kim i kto kogo gra.
Dużo tu obrazów z życia wziętych, ale niewiele więcej.
Półtoragodzinne przedstawienie to teatr tradycyjny, można by rzec – do bólu, gdyby nie to, że słuchanie Pilcha to wciąż przyjemność.
Powstała w 1927 r. „Mahagonny. Ein Songspiel” Kurta Weila i Bertolda Brechta, trzy lata później rozbudowana do trzyaktowej opery „Rozkwit i upadek miasta Mahagonny”, jest 45-minutowym śpiewanym obrazkiem z miasta, które miało być rajem na ziemi, a skończyło się jak zawsze.
Autorskie podsumowanie 2024 r. w teatrze.
Popularność kryminałów Agathy Christie (1890–1976), zawsze ogromna, w ostatnich latach bije nowe rekordy.
„Cyganeria” jest w ostatnich czasach zwykle uwspółcześniana, bo przecież i dziś mamy ubogich młodych artystów, którzy razem wynajmują lokum i starają się działać każdy w swojej dziedzinie.
Bohaterka „Jesieni” to postać rzeczywista, zmarła młodo, charyzmatyczna twórczyni pop-artu Pauline Boty.
Trochę to przypomina odhaczanie kolejnych, aktualnie głośnych tematów, z wątkiem ukraińsko-wołyńskim i dzisiejszym zagrożeniem wojną na finał.
Dwugodzinny, rozpisany na 13-osobową obsadę, porządnie zrobiony i zagrany spektakl.
Monumentalne, pisane przez sześć dekad dzieło Goethego nieczęsto trafia na scenę, a jeszcze rzadsze są udane realizacje.
Ibsena cenimy raczej za inne sztuki, a „Peer Gynt” został unieśmiertelniony właściwie głównie dzięki powszechnie znanym i lubianym dwóm suitom, jakie stworzył z oryginalnej muzyki do spektaklu Edvard Grieg.
Rozbuchane jak warstwa wizualna przedstawienia ambicje twórców zaowocowały spektaklem płaskim jak Ziemia z jego tytułu.
Rzecz zdecydowanie powinni zobaczyć fani „Gry o tron”, mocno zresztą inspirowanej Szekspirem.
Część scen rozgrywa się na ołtarzu: tu ksiądz Grandier (Przemysław Kosiński) udziela sobie ślubu z Magdaleną, z którą wkrótce będzie miał dziecko.