Recenzja filmu: „Road House”, reż. Doug Liman
Sprawnie zaaranżowane widowisko z niestety lekko absurdalnym finałowym pojedynkiem.
Sprawnie zaaranżowane widowisko z niestety lekko absurdalnym finałowym pojedynkiem.
„20 dni w Mariupolu” to wybitne osiągnięcie sztuki dokumentalnej.
Pełen empatii, a przy tym zabawny portret człowieka próbującego uporać się ze śmiercią siostry i chorobą matki.
Trauma bohaterki wywołana okrucieństwem doznanym od bliskich jej mężczyzn, gdy była nastolatką, nie pozwala jej postrzegać rzeczywistości bezstronnie i uwolnić się od demonów przeszłości.
Szkoła, a zwłaszcza starcia między nauczycielami, uczniami i rodzicami, bywa pojemną metaforą opresyjnego państwa, niewydolnego systemu, zaburzeń w relacjach społecznych.
„Bękart” zaskakująco dobrze rymuje się z „Kosem” Pawła Maślony, w podobny sposób splatającym kino historyczne z opowieścią o uporze, desperacji i zemście.
Rzadko który dokument potrafi tak angażować emocjonalnie, nie ograniczać się tylko do wiwisekcji ran, lęków, traum, tłumionych pragnień.
Obrażający górali, niesprawiedliwy, mijający się z prawdą historyczną – to tylko niektóre komentarze internetowe o „Białej odwadze” świadczące, jak czułej film dotyka struny.
Niepodobna do niczego, budząca grozę opowieść o prywatnym raju pieczołowicie urządzanym przy bramie Auschwitz przez komendanta obozu Rudolfa Hössa i jego bliskich.
Przejmujący, wiarygodny i bardzo niewygodny dramat.
Opowieść o władzy, współzależności tronu i ołtarza, fałszywych prorokach i religijnym fanatyzmie.
Zmagająca się z rzeczywistością Fran jest w jakimś stopniu odbiciem każdej i każdego z nas.
Powstał jeden z najmocniejszych filmów sezonu.
Chrostowski potrafi wydobyć z chropowatej formy emocjonalną i intelektualną dynamikę.
Opowieść o toksycznej męskości, rodzinnych traumach oraz otchłani, do której spychają bohaterów wypierane emocje i tłumiona nienawiść.
Wbrew pozorom nie jest to film o muzyce, ale o marzeniach i motywacjach, o ciężkiej pracy, o ogromie emocji związanych z rywalizacją.
Delikatnie feminizująca postawa to, jak na dzisiejsze czasy, zbyt duży unik.
Powstał jeden z najpiękniejszych, najbardziej czułych i jednocześnie przejmujących filmów sezonu.
Dzięki doskonałemu wyważeniu klimatu pomiędzy śmiechem a patosem „Opadające liście” wydają się lekkie niczym piórko, choć mówią o rzeczach najważniejszych, czyli uczuciach.
Producentami wykonawczymi są Wim Wenders i Liv Ullmann, co nieprzekonanym powinno wystarczyć za rekomendację.