Bipolar na fali? Ten serial pokazuje prawdę o chorobie dwubiegunowej
To miał być serial bardziej do słuchania niż oglądania. Obrazy mówiące w tle, podczas gdy będę przygotowywał sobie kolację. Najlepiej ładne obrazy, gdybym jednak od czasu do czasu rzucił okiem na telewizor. Wakacyjne, słoneczne wybrzeże Flandrii Zachodniej, na którym rozgrywa się akcja netflixowych „Wysokich fal”, idealnie się do tego nadawało. Poza tym kilka dni wcześniej na platformie pojawił się drugi sezon serialu i jego tytuł kilka razy wyświetlił mi się wśród nowości. Umiarkowanie dobre recenzje sprawiały, że nie miałem wobec niego wielkich oczekiwań, ale z drugiej strony seans nie wymagał pełni uwagi.
Czytaj też: „Dojrzewanie”, koszmar rodzica i nie tylko. Dlaczego ten serial tak wstrząsnął widzami
Na dwóch biegunach
Szybko zacząłem odfajkowywać klasyczne pozycje na fabułowej checkliście: tajemnicza zbrodnia, zderzenie klas w wydaniu pokolenia Z, miłość, romanse i zdrady, seks i używki, bohaterowie, których raz szczerze nie znosisz, aby za chwilę poczuć do nich sympatię. A to wszystko w zaskakująco uroczej scenerii belgijskiego wybrzeża, które pokazuje kraj z zupełnie innej perspektywy niż Bruksela.
Serial miał wszystko, co powinien mieć, żeby zainteresować, ale zbyt mało, aby zaliczyć tzw. binge-watching. To, co sprawiło, że ostatecznie obejrzałem ciągiem oba sezony, to postać serialowej Louise (w tej roli aktorka i piosenkarka Pommelien Thijs), a konkretnie jeden aspekt jej życia. Młoda kobieta cierpi na chorobę dwubiegunową. Z kolejnymi odcinkami temat jej choroby przebija się coraz bardziej na powierzchnię fabuły, aby w drugim sezonie stać się jednym z głównych wątków. Podobnie jak nie chcę prowadzić autopsji całego serialu, bo tę zostawiam krytykom, tak samo nie zamierzam oceniać medycznych detali w sposobie, w jaki Thijs zagrała bipolar. Jako osoba, która miała styczność z chorobą dwubiegunową, mogę jednak powiedzieć, że zagrała tę chorobę wybitnie dobrze.
Czytaj też: Richard Chamberlain, więcej niż król seriali. Polki mdlały na jego widok
Bez filtra
Historia kina zna już kilka prób opowiedzenia o dwubiegunówce. Były w nich zachowania, które faktycznie mają miejsce podczas epizodów manii i depresji, ale za każdym razem miałem wrażenie, że zostały one przerysowane. Bohaterka „Wysokich fal” pokazała obraz choroby bez egzaltacji, ale też bez filtra, który w jakikolwiek sposób mógłby umniejszyć jej powadze i zagrożeniu, jakie niesie. Realistycznie oddała rozdarcie między pozostawieniem choroby bez leczenia, a lękiem przed tym, czy i jak leki wpłyną na jej zachowanie, tłumiąc emocje i uczucia. Rozdarcie, którego konsekwencją jest oszukiwanie osób jej najbliższych oraz samej siebie.
Kłamstwa prowadzą nieuchronnie do zaostrzenia się choroby, a to do zachowań, które zaczynają być nieakceptowalne dla innych, nawet tych, którzy ją kochają i wspierają. To spycha Louise w samotność, a stąd już tylko krok do desperacji. Ale są też momenty, gdy przez plątaninę myśli i huragan emocji przebija się głos rozsądku, wola życia i wyzdrowienia, które dają nadzieję na happy end.
Z pewnością inaczej ogląda się serial, gdy znasz to z własnego życia – jako osoba chora, jej rodzina lub przyjaciel – a inaczej, gdy jeszcze z chorobą afektywną dwubiegunową nie mieliśmy styczności. Jeszcze, bo według danych dwubiegunówka lub spektrum jej zaburzeń dotyka nawet kilku procent populacji, więc to tylko kwestia czasu. Ci pierwsi niektóre sceny „Wysokich fal” obejrzą pewnie ze łzami w oczach. Tym drugim, mam nadzieję, otworzy on oczy i pomoże zrozumieć tę chorobę – być może pewne zachowania bliskich osób nagle wydadzą nam się znajome.