Kultura

Kulturalnie polecamy i ostrzegamy. „Mickey 17” straszy, ale Trump bardziej. 1:0 dla rzeczywistości

8 minut czytania
Dodaj do schowka
Usuń ze schowka
Wyślij emailem
Parametry czytania
Drukuj
Kadr z „Mickey 17” Kadr z „Mickey 17” mat. pr.
Czy jeśli satyra filmowa i serialowa skupia się ciągle na tym samym, a efekt jest coraz słabszy, to znaczy, że rzeczywistość przerosła już fikcję?

Stany Zjednoczone to – jak wiadomo – kraj wielkich możliwości. Jak wielkich, przekonujemy się po tempie, w jakim udaje się w praktyce zrealizować pomysły rodem z dystopijnej SF. Do kin wchodzi właśnie „Mickey 17” – film Bonga Joon-ho (zdobywcy Oscara za „Parasite”), czyli coraz bliższa wizja wielkiej korporacyjnej podróży w kosmos, która ma skolonizować obce planety. Oczywiście z wykorzystaniem taniej i wygodnej siły roboczej: pracownika taniego i nie do zdarcia, bo zgodził się na klonowanie go i nieustanne wskrzeszanie po śmierci. Samą wyprawą kieruje polityk i przedsiębiorca o zapędach religijnego guru, słabości do telewizji i umiejętności oszczędzania na pracownikach aż do poziomu dzielenia im racji żywnościowych.

Czytaj też: Reżyser „Parasite”: Zrobiłem komedię bez klaunów

Trump czy Musk

Janusz Wróblewski pisze na naszych łamach, że koreańskiego reżysera pociąga „doraźna krytyka autokracji i szaleńczych wybryków narcystycznych przywódców, gotowych dla zaspokojenia nadętego ego doprowadzić świat na skraj katastrofy”. Pytany o cel filmowej satyry, w którym świat dopatruje się Donalda Trumpa, Bong się jednak broni, twierdząc, że tylko projektujemy własne obawy na czarnego bohatera i że to nie miał być Trump. Owszem, bo to Trump skrzyżowany z Muskiem.

Oferta powitalna

4 zł za tydzień
przez miesiąc rok

Płatność 16 zł co 4 tygodnie przez pierwszy rok.
Później 24 zł co 4 tygodnie.

Kup dostęp
Rezygnujesz, kiedy chcesz
Oferta dla nowych subskrybentów
Zobacz inne oferty
Reklama