Kultura

Skryta twarz Dubaju

8 minut czytania
Dodaj do schowka
Usuń ze schowka
Wyślij emailem
Parametry czytania
Drukuj
Skryta twarz Dubaju 3 Skryta twarz Dubaju mat. pr.
Metropolia nad Zatoką Perską wabi co roku miliony turystów i poszukiwaczy szczęścia z całego świata. Jednak za lśniącą fasadą panuje lęk i wyzysk, a opozycjoniści lądują w ciasnych celach. O tym pisze Jacek Pałkiewicz w swojej książce „Dubaj. Prawdziwe oblicze”.

Zawsze podróżowałem, aby żyć, i żyłem, aby podróżować – tymi słowami rozpoczyna swą opowieść pisarz i podróżnik, Jacek Pałkiewicz. To motto nie zaskakuje, bo znamy autora z licznych książek o najbardziej egzotycznych i odległych regionach świata. Pałkiewicz odwiedzał żyjące w izolacji plemiona, przecierał ścieżki, na których rzadko stawała stopa Europejczyka. Teraz jednak zafundował nam zaskoczenie: przemierza dla nas ulice i zakamarki naftowego emiratu, by odkryć rzeczywistość, której nie pokazują turystyczne foldery.

Autor poświęcił rok, aby odpowiedzieć na pytanie: jaki naprawdę jest Dubaj, rozdarty między beduińską tradycją, religijnym radykalizmem a szalonym rozwojem. Metropolia wabi swą niezwykłą magią. Zbudowane na pustynnym wybrzeżu za miliardy dolarów miasto jak magnes przyciąga poszukujących fortuny inwestorów i handlowców, a także zamożnych turystów, pozwalając im zanurzyć się w niewyobrażalnym luksusie.

Strony internetowe zarażają entuzjazmem do tego miasta marzeń, będącego ekscytującą świątynią luksusu i koncentratem architektury XXI wieku w jednym. Miasta, którego motto mówi wszystko: „Zaskoczyć, oszołomić i oczarować”. I to na każdym kroku. Do wielu przemawia ten oszałamiający wizerunek wszechobecnego przepychu, jakby wyjęty z reklamowej broszury ministerstwa turystyki. Powstały na bogatych w ropę piaskach emirat jest dzisiaj rajem dla tych, którzy kochają luksus, pięciogwiazdkowe hotele, piękną pogodę i zachwycają się basenami usytuowanymi setki metrów nad ziemią.

Jacek Pałkiewicz, archiwum prywatne autora3mat. pr.Jacek Pałkiewicz, archiwum prywatne autora

Ale są i tacy, którzy potrafi ą spojrzeć na Dubaj krytycznie. Jak pisze brytyjski pisarz Lawrence Osborne, „pełna skrajności i sprzeczności metropolia przybrała wymiar tandetnej groteski”. Przekształciła się w futurystyczny koszmar, całkowicie zdominowany przez Księgę rekordów Guinnessa, nieoficjalną konstytucję emiratu. Bo tutaj wszystko musi być większe i ładniejsze niż gdziekolwiek na świecie. W gąszczu ekscentrycznych budowli i ostentacyjnego zbytku brakuje czegoś, co w Starej Europie jest być może mało zauważalne, ale istotne dla jakości życia. W Gdańsku, w Monachium czy Barcelonie każdy czuje się jak w domu. W Dubaju na pewno nie.

Idąc tym tropem, Pałkiewicz patrzy na Dubaj, synonim niewyobrażalnego bogactwa, luksusowych zakupów i prestiżowych wakacji z jeszcze większym krytycyzmem. Autor ucieka od blichtru i zagląda pod maskę, pod którą kryje się drugie oblicze pustynnego raju. Oblicze, o którym głośno się nie mówi i nie pisze. Pokazuje nędzę azjatyckich robotników kontrastującą z baśniowym życiem boskiej kasty etnicznych Dubajczyków. Zapuszcza się w miejsca skrajnego ubóstwa, do getta na obrzeżu miasta, gdzie w okrutnych warunkach bytuje armia azjatyckich pracowników najemnych. To właśnie oni w ciągu jednego pokolenia zbudowali w niewolniczych warunkach sięgający nieba pustynny Manhattan. Przyjechali zwiedzeni dobrymi zarobkami i chęcią zapewnienia bytu swoim rodzinom, a zastali koszmar. Tego turysta nigdy nie zobaczy, bo — jak pisze Pałkiewicz — mogłoby to zniszczyć kreowany przez lata mit Dubaju. Jednak ostatnio o mrocznej stronie metropolii słychać coraz częściej. Nic dziwnego, że kilka lat temu emir powołał nową instytucję: Ministerstwo Szczęścia.

Dubaj to próba wybudowania fabryki snów na miarę XXI wieku za pieniądze z ropy naftowej – piszą reporterzy niemieckiego tygodnika „Der Spiegel”, którzy, podobnie jak Pałkiewicz, postanowili zajrzeć na ciemną stronę pustynnej metropolii. Jej najważniejszym architektem jest Mohammed bin Raszid al Malktoum, władca emiratu i wiceprezydent Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Fakt, że amerykański magazyn Newsweek kilka lat temu nazwał go CEO-szejkiem spodobał mu się tak bardzo, że pod tym tytułem w Dubaju ukazała się książka. Wizerunek 71-letniego emira można zobaczyć wszędzie w mieście na plakatach i olbrzymich rozmiarów malunkach.

Tam, gdzie znajduje się najwyższy drapacz chmur, a niektóre z najbardziej luksusowych hoteli na Ziemi wyrastają w niebo wprost z piasku, gdzie naprawdę podaje się złocone steki, a klimatyzowane wille okalają wybrzeża sztucznych wysepek, życie wydaje się rozgrywać w innej rzeczywistości.

Skryta twarz Dubaju3mat. pr.Skryta twarz Dubaju

Niezwykle łatwo zanurzyć się w tym wyśnionym świecie. Miliony podróżników i rzesze poszukiwaczy szczęścia przeżyły to i przeżyją jeszcze w przyszłości. Rozkoszują się mięsem jagniąt w beduińskim namiocie, idą pojeździć na nartach, gdy na zewnątrz panuje 40-stopniowy upał, oglądają najlepsze musicale, równocześnie grane w Londynie, Hamburgu czy Nowym Jorku. Przed Burdż Chalifa, najwyższą budowlą świata , liczącą 828 metrów, każdego wieczoru trwa spektakl z wody, światła i dźwięku, który co pół godziny rozpoczyna się od nowa. Ze sztucznych jeziorek strzelają w górę fontanny wody, która wznosi się coraz wyżej i wyżej w rytm dudniącej muzyki. Zachodnie przeboje, arabski pop, Pavarotti. W restauracjach znajdujących się dookoła goście wstają, wyciągają komórki, obejmują się, robią selfies, wysyłają błyszczące obrazki w cały świat. Wielu influencerów znalazło tu najlepsze tło dla swoich prezentacji.

System Dubaju jest pomyślany tak, żeby zrobić wrażenie, przytłoczyć. Turyści i pracownicy najemni tej fabryki snów nie mają czasu na refleksję ani tym bardziej krytykę. Stają się częścią systemu – jako konsumenci, albo siła robocza. Przy czym sen i koszmar często są tuż obok siebie, kapitalistyczny świat cudów nad Zatoką Perską ma swoje ciemne strony. To także jest Dubaj: opozycjoniści lądują tu w więzieniach, pracownicy są wykorzystywani do cna, a panująca elita żyje w świecie szczególnych praw. Polityczny dialog, wolne wybory, demokracja? Nie w Emiratach.

Amerykański thinktank Freedom House co roku przeprowadza ranking wolności i demokracji na świecie. Na skali liczącej maksymalnie 100 punktów, Zjednoczone Emiraty Arabskie otrzymały zaledwie 17. Znajdują się pomiędzy Rosją z 20 punktami i Iranem, który ma ich 16.

Najbardziej znanym więźniem tutejszego reżimu jest bloger, poeta i aktywista na rzecz praw człowieka, Ahmed Mansoor. Po aresztowaniu w marcu 2020 r. został skazany w tajnym procesie na 10 lat więzienia. Według danych Human Rights Watch został zamknięty w ciasnej, malutkiej celi „przy czym nie może korzystać z lektury, łóżka, materaca i innych podstawowych rzeczy”. Ale władze pracowicie dbają o wizerunek zewnętrzny. Rok 2019 ogłosiły „Rokiem tolerancji”, a do odwiedzenia kraju zaprosiły papieża Franciszka. Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że Emiraty traktują sprawy tolerancji bardzo poważnie. Chrześcijanom i hindusom wolno modlić się we własnych świątyniach. Normą są małżeństwa z partnerami z innego kręgu kulturowego. Liczni przybysze, obywatele innych krajów arabskich, korzystają tu z bardziej swobodnego trybu życia, niż w swoich ojczyznach.

Turystom wolno pić alkohol i w szortach i minispódniczkach spacerować po centrach handlowych. Wszyscy, których na to stać mogą wybierać między światowymi markami, designerskimi zapachami, różnymi modelami samochodów.

Niesamowity sukces gospodarczy Dubaju był możliwy tylko dzięki rzeszom pracowników najemnych. Przyjeżdżali z Filipin, Etiopii, Indii, Bangladeszu i krajów arabskich. Bez nich niewiele by się udało. To oni harują w hotelach i centrach handlowych, jako kierowcy i na budowach. Pracują często po 12 godzin dziennie, na nieregularnych zmianach. Zarabiają 600-900 euro miesięcznie, połowę tej sumy wydając na mieszkanie i utrzymanie, drugą połowę wysyłając do domu.

Dziennikarze „Spiegla” odwiedzili Rikkę, peryferyjną dzielnicę zamieszkaną przez azjatyckich pracowników najemnych, głównie z Filipin. W Rikce znaczna część życia toczy się na ulicy, są tu budki z jedzeniem, sklepy ze telefonami i tanią biżuterią, wzdłuż których spacerują filipińskie kobiety. Na oddzielnym placu mężczyźni grają w koszykówkę. W tętniących życiem restauracjach można znaleźć również specjalności hinduskie i syryjskie. Rikka jest jedną z lepszych dzielnic dla gastarbeiterów, leży względnie blisko centrum. Wielu z przyjezdnych zaczynało w Adżmanie, jednym z mniejszych emiratów na północ od Dubaju. Ich następną stacją jest często Szardża. Przy użyciu komunikacji publicznej przejazd z północy do pracy w Dubaju zajmuje 2-3 godziny.

Niektórzy ludzie mieszkają w obozowiskach, tzw. „Labour Camps”, stworzonych dla gastarbeiterów. Od ostatniej stacji metra linia autobusowa prowadzi do jednego z tych obozów, który nosi nazwę „Sonapur”. Mieszka w nim wielu Hindusów. W języku hindi nazwa ta oznacza „miasto ze złota”. Sonapur to zapylone ulice z indyjskimi i pakistańskimi sklepami, tanimi supermarketami i zbiorowiskiem 2-4 piętrowych bloków mieszkalnych. Liczne firmy najmują tu zbiorowe pomieszczenia dla swoich pracowników. W lokalnych restauracjach można zjeść smaczne „biryani” za 10 dirhamów, to jest za ok. 2 euro. W centrum Dubaju kosztowałoby pięć razy tyle.

Przy bankomatach w pobliżu tworzą się kolejki czekających, zmęczonych mężczyzn, którzy odbierają swoje pobory. Większość przekazuje je rodzinom w ojczyźnie. Wybierają Dubaj, bo obowiązujący tu bardziej liberalny niż w innych emiratach system wizowy pozwala na pobyt i pracę. Z jednej strony daje to więcej wolności, z drugiej – konkurencja jest szalona, a płace – niskie.

Wszystko też odbywa się pod permanentnym nadzorem, tak państwa, jak i pracodawcy. Kamery są zamontowane wszędzie, zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz. Możliwe jest stworzenie dokładnej mapy poruszania się kogoś po mieście, inwigilacja wszystkich e-maili i telefonów.

Rygorystyczna kontrola nie ma nic wspólnego z ochroną praw obywatelskich, ale ma też dobre strony. Ulice w Dubaju są bezpieczne, nie trzeba się obawiać nocnych napadów. Kradzieże kieszonkowe zdarzają się rzadko. Jeżeli jednak coś się wydarzy, policjanci albo służba bezpieczeństwa pojawiają się natychmiast. Nie zdarzają się też ataki terrorystów.

Choć do prasy często przenikają informacje o tarciach w rodzinie panującej, a emir potrafi latami więzić córki w areszcie domowym, kobiety mają tu stosunkowo więcej praw i łatwiejsze życie niż w innych państwach regionu. Łatwiej im także o karierę, także w strukturach państwa. Coraz częściej sprawują funkcje ministrów czy ambasadorów. Z Dubaju pochodzi też pierwsza astronautka świata arabskiego. Również migrantki mają tu szansę na karierę.

Nie ma dobrej odpowiedzi, jaki naprawdę jest Dubaj. Jednak lektura książki Jacka Pałkiewicza znacznie nas do tej odpowiedzi przybliża.

Książka „Dubaj. Prawdziwe oblicze” jest dostępna pod tym adresem

Materiał powstał we współpracy z wydawnictwem Świat Książki

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Jan Englert dla „Polityki”: Już nie ma Polski. Przynajmniej takiej, o jakiej myśli PiS

Już nie ma Polski. Przynajmniej takiej, o jakiej myśli PiS. Nie robimy wszystkiego dla ojczyzny – mówi Jan Englert, aktor i reżyser, wieloletni dyrektor artystyczny Teatru Narodowego.

Janusz Wróblewski
29.03.2025
Reklama