Szczególną uwagę opinii publicznej zwracają, jak wiadomo, słowa obraźliwe.
Z zainteresowaniem odnotowałem, że po tym, jak oszalały prezes Kaczyński podczas starcia przy sejmowej mównicy nazwał posła Giertycha łobuzem, śmierdzielem, sadystą i mordercą, ten, mimo że miał go w zasięgu rąk, nie naruszył jego nietykalności. A możliwe, że Kaczyńskiemu na tym zależało, gdyż byłaby to podstawa do zbudowania kolejnego mitu założycielskiego PiS – po micie zamachu smoleńskiego, micie zamachu na ofiary zamachu (z użyciem składanego pod pomnikiem tych ofiar przestępczego wieńca), micie osnutym wokół walki i męczeństwa samego Kaczyńskiego (zwycięsko wychodzącego z bitew z wieńcem poprzez ubrudzenie go sprayem i urwanie tabliczki informacyjnej), a także micie męczeńskiej śmierci Barbary Skrzypek z rąk siepaczy Giertycha oraz bohaterskim micie związanym z torturowaniem księdza O. i europosłów Wąsika i Kamińskiego w platformerskich katowniach.
Uważam, że poseł Giertych słusznie zrobił, gdyż prezes PiS jest od niego mniejszy, słabszy i ma chore kolano, a wiadomo, że słabszych i chorych nie należy bić, w każdym razie nie tak, żeby było to widać w telewizji. Można powiedzieć, że Giertych w konfrontacji z Kaczyńskim wygrał bez używania rąk, ale z drugiej strony można powiedzieć, że jednak przegrał, bo prowokując zapamiętale walącego pięścią w mównicę Kaczyńskiego (któremu z morderczym spokojem w głosie kazał się uspokoić i wrócić na miejsce), dopuścił się dokładnie tego, o co został przez niego oskarżony – aktu sadyzmu wobec kogoś, kto nie mógł się bronić, ponieważ utracił kontakt z rozumem.
W geście solidarności wobec prezesa z rozumem rozstali się także posłowie i posłanki PiS, wstając z miejsc, rytmicznie klaszcząc i skandując w stronę Giertycha: „Morderca, morderca”. Można by to odebrać jako objaw zbiorowego zidiocenia, ale poseł Sasin tłumaczy, że w PiS tak się uprawia politykę.
Polityka
15.2025
(3510) z dnia 08.04.2025;
Felietony;
s. 92