Gdy wchodziłem w dorosłość, miałem nadzieję, że spory typu „czy nauka działa” ludzkość ma już za sobą. To, że komputery działają, samoloty latają, a antybiotyki leczą bakteryjne infekcje, powinno być dla każdego wystarczającym argumentem, że ci dziwni ludzie w białych fartuchach mają rację, nawet jeśli tej racji nie rozumiemy. Fachowcy w każdej dziedzinie – nie tylko w nauce! – rozmawiając między sobą, posługują się specjalistycznym żargonem, bo w potocznym języku nie ma słów na to, co robią. Gdy chemicy udoskonalają proszek do prania, muszą używać pojęć typu „perhydroliza tetraacetyloetylenodiaminy”. Laikowi wystarczy „do białego”, ale laik go sam nie wymyśli.
Żerują na tym youtuberzy, którzy atakują naukę, odwołując się do „zdrowego chłopskiego rozumu”. Z jakiegoś powodu nie zajęli się jeszcze chemią proszków do prania (hm, może to jest dla mnie pomysł na wzbogacenie?), ale zrobili piękne kariery na kwestionowaniu nowoczesnej medycyny. Można już mówić o jakiejś antynaukowej międzynarodówce, bo to ona wyniosła do władzy Trumpa, a w Polsce wspiera Mentzena.