Kraj

Nawrocki gra na „starszego brata”, kumpla z osiedla. I może skończyć z ręką w Konfie

5 minut czytania
Dodaj do schowka
Usuń ze schowka
Wyślij emailem
Parametry czytania
Drukuj
Karol Nawrocki Karol Nawrocki Łukasz Dejnarowicz / Forum
„Kandydat obywatelski” chciałby, aby młodzi prawicowi wyborcy mówili o jego krzepie, treningach i patriotyzmie. To może być skuteczne, jeśli nie da się przyłapać na czymś, co dla młodego elektoratu i narodowców jest dyshonorem.

Karol Nawrocki zakłada, że twardy elektorat PiS tak czy inaczej zagłosuje na niego w obu turach wyborów, w związku z czym usilnie stara się zjednać sobie sympatię młodych ludzi (głównie młodych mężczyzn) głosujących na Konfederację. Chce ich zmobilizować do udziału w wyborach, a tym samym troszkę pomóc Sławomirowi Mentzenowi w pierwszej turze, licząc na wsparcie „konfederatów” w drugiej. Dlatego jego kampania wyborcza na obecnym etapie polega na tworzeniu wizerunku „starszego brata”, prawie że kumpla z osiedla.

„No co, na kolegę nie zagłosujesz?” – tak zdaje się mówić do młodych ludzi w małych miejscowościach, które odwiedza. To może być skuteczne, ale tylko pod warunkiem, że nie da się przyłapać na czymś, co dla młodego elektoratu prawicy i narodowców jest dyshonorem. Takim czymś mogłaby być, jak to nazywają politycy, „obyczajówka”, czyli po prostu zdrada małżeńska. Nawrocki, jego żona i dzieci to „piękna rodzina”. Jeśli okaże się, że jest inaczej, sondaże zaraz tąpną i „obywatelski kandydat” będzie musiał pożegnać się z pieniędzmi od PiS i z prezydenturą. Na razie Nawrocki zapewnia (np. w czasie spotkania w Ciechanowie), że żona jest z nim w pełni solidarna i będzie dezawuować pomówienia. Jednak na niewiele się to zda, dopóki nie wyłoży kawy na ławę i nie powie, z kim „spotykał się służbowo” w hotelowym apartamencie.

Sytuacja nie do pozazdroszczenia

„Kandydat obywatelski” chciałby, aby młodzi prawicowi wyborcy mówili o jego fizycznej krzepie, o treningach, o miłości do piłki nożnej i patriotyzmie. Sam podsuwa im te „zagadnienia” na spotkaniach wyborczych. Niestety, kłopot polega na tym, że wszyscy dziś mówią o czymś innym, a on sam musi się dzień za dniem tłumaczyć ze swoich wysoce problematycznych poczynań. A w dodatku, jak zapowiedział poseł Roman Giertych, wkrótce będzie się też tłumaczył również przed prokuratorem.

Sytuacja Karola Nawrockiego jest dziś faktycznie nie do pozazdroszczenia. Nawet „wierchuszka” PiS, niekoniecznie entuzjastycznie nastawiona do pomysłu finansowania jego kampanii prezydenckiej z mocno niepewnego i nadwerężonego budżetu partii, zadaje mu niewygodne pytania natury obyczajowej. Nawrocki zaprzecza, ale dziennikarze są pewni, że „dywaniki” na Nowogrodzkiej były. Pisał o tym w „Newsweeku” Jacek Gądek. Pytania zadawane w imieniu prezesa z pewnością dotyczą m.in. „apartamentu miłości”, czyli licznych noclegów spędzonych przez kandydata popieranego przez PiS w przestrzeni hotelowej kierowanego przez niego Muzeum II Wojny Światowej. Nawrocki zapewnia, że spędzał tam kwarantannę i że nie miłości się tam oddawał, lecz ciężkiej pracy, jakkolwiek nie przeczy, że nie zawsze był tam sam.

Tylko że praca z miłością się nie wykluczają i zdaje się, że coraz mniej ludzi wierzy w wersję o „pracusiu”, który nawet w czasie urlopu musi nocować w pracy, bo do domu ma całe pięć kilometrów. A przecież w wyborach najważniejsze jest to, w co ludzie uwierzą, a nie to, jaka jest prawda. Stereotypy są zaś w materii hotelowej silne i niełatwo będzie je przezwyciężyć. Nawet z pomocą żony. Tylko absolutna transparencja mogłaby pomóc. Jak dotąd Nawrocki kluczy i kłamie (co wykazało kierownictwo Muzeum II Wojny Światowej w swoim oświadczeniu), więc zapewne ma to i owo do ukrycia. Skoro zaś transparencji nie ma dzisiaj, to tym bardziej nie będzie jej jutro. I cała wiarygodność na tym się raczej kończy.

Nowe „bomby” na Nawrockiego

Zresztą na ścieżkach i tropach prawdy o niezapłaconych noclegach, znajomościach w półświatku oraz pracy w Hotelu Grand w Sopocie trwa wyścig co najmniej kilkorga dziennikarzy śledczych, nie licząc amatorów. Być może wielkiej sensacji w końcu nie będzie, ale nikt, łącznie z samym Nawrockim, nie jest w stanie przewidzieć, co będą mówić osoby, które go znały, znają lub tak czy inaczej wiele o nim wiedzą. Mogą mówić prawdę, mogą też kłamać. Mogą się ujawnić albo nie. Trudno to przewidzieć. W dziennikarstwie śledczym świadkowie to sprawa kluczowa, ale i najbardziej niepewna. Niewykluczone, że jego sprawy obyczajowe okażą się kapiszonami, ale może też być całkiem odwrotnie. Tak czy inaczej, zarówno wtedy, gdyby Nawrocki naprawdę miał dużo na sumieniu, jak i wtedy, gdyby jego realne grzechy ograniczały się do niezapłaconych rachunków i luźnych znajomości z gangsterami, seria publikacji na ten temat w końcowej fazie kampanii odbije się na wyniku wyborczym. I raczej nie ma szans, aby sam Nawrocki albo jego sztab zawczasu dowiedzieli się, co będzie w artykułach szykowanych na marzec czy kwiecień. Rafał Trzaskowski też nie wie, jakie zostaną odpalone „bomby”, tylko że nikt poważnie nie podejrzewa go o niezapłacone rachunki albo kumpli recydywistów. Wiadro pomyj na jego głowę się znajdzie, ale dzisiaj nic nie wskazuje na to, że będzie w nim cokolwiek poza pomówieniami. I one jednakże mogą być groźne.

Zapasy w błocie mamy jak w banku, ale to dopiero na finiszu kampanii. Tymczasem kandydaci jeżdżą po kraju i pracują nad emocjami elektoratu. Później mogą pojawić się tzw. elementy programowe – teraz liczy się osobowość i tożsamość. Nawrocki stawia na autentyczność, bo akurat to, jaki jest naprawdę, dokładnie zgadza się z oczekiwaniami prawicowej młodzieży. Jest sobą nie wtedy, gdy mówi „Kaczyńskim”, lecz raczej wtedy, gdy mówi Konfą, i to raczej taką spod znaku Grzegorza Brauna.

Wszyscy wiedzą, że jest antyukraiński i nie w smak mu przyjazne gesty wobec Żydów. Nie chce Ukrainy w NATO, za to chce ekshumacji w Jedwabnem. Z pewnością nie jest „godnym następcą Lecha Kaczyńskiego” ani nawet „drugim Andrzejem Dudą”. Jest twardym nacjonalistą o „kibolskim” zacięciu. A tego nie lubi ani Jarosław Kaczyński, ani jego najbliżsi współpracownicy. Całkiem realny jest więc scenariusz cichego wycofania się PiS z kampanii Nawrockiego w ostatnich tygodniach. Jeśli „obyczajówka” będzie mocna, a sondaże słabe, Kaczyński machnie ręką i powie: „szkoda pieniędzy, niech go sobie biorą do tej swojej Konfederacji”. I tak „kolega z osiedla” zostanie z ręką w Konfie. Czego zresztą sobie gorąco życzymy.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Europa zadrżała po rozmowie Trumpa z Putinem. Rozumie już, że została sama?

Z europejskich stolic dobiegają głosy przerażenia i fatalizmu. W czasie konwersacji z prezydentem Rosji amerykański przywódca dał do zrozumienia, że chce wojnę w Ukrainie zakończyć za wszelką cenę, a bezpieczeństwo Europy nie ma dla niego znaczenia.

Mateusz Mazzini
13.02.2025
Reklama