Medal Fieldsa (norweski matematyk, pomysłodawca tej nagrody) jest przyznawany za szczególne osiągnięcia matematyczne. Niewątpliwymi kandydatami do zaszczytu są p. Duda i p. Morawiecki za rewolucyjną zmianę pojęcia większości w myśl, że jeśli 194 jest większością z 460, to 248 nią nie jest, natomiast jeśli ta druga liczba nią jest, to nie wiadomo, czy 194 nią nie jest.
Normalnie medal Fieldsa przyznaje się osobom, które nie ukończyły 40. roku życia, ale osiągnięcie polskich specjalistów od rachowania usprawiedliwia odstąpienie od tej reguły. Bo skoro 194 > 230 (194 > 460 x 1/2), to można uznać, że 55 (wiek p. Morawieckiego) < 40 i 51 (wiek p. Dudy) < 40, a więc nie ma przeszkód, aby ich uznać za niespełna 40-latków.
Obaj walnie współpracowali w uzyskaniu tego wyniku, ponieważ pierwszy oświadczył, że ma takową większość, a drugi rzecz poświadczył swoim autorytetem. Pan Duda, aczkolwiek ze zdecydowanie mniejszym entuzjazmem, uznał, że 248 to też większość, a więc, by tak rzec, zaproponował teorię dwóch większości, z tym że jedna z nich (194) jest lepsza.
Przyznanie medalu Fieldsa rzeczonym dobrozmieńcom likwiduje dotkliwą lukę w historii Polski, ponieważ żaden polski matematyk nie został dotychczas uhonorowany tą nagrodą, co jest deprymujące, zważywszy na miejsce naszej matematyki w świecie. Widocznie trzeba było nadejścia p. Gowina i p. Czarnka jako wielkich reformatorów nauki polskiej, aby to zaowocowało docenieniem matematycznych talentów p. Dudy i p. Morawieckiego – piszę w trybie dokonanym, ponieważ trudno (a nawet jest to niemożliwe) sobie wyobrazić, aby ktoś inny otrzymał medal Fieldsa w 2024 r.
Dodatkowym uzasadnieniem dla nominacji Premiera-Bambika są jego dokonania w dziedzinie kreatywnej księgowości, zwłaszcza w matematycznym opracowaniu dziury budżetowej. Intuicyjnie rzecz ujmując: raz jest, a raz jej nie ma. Z obliczeniowego punktu widzenia np. dzisiaj dziura wynosi +a, a jutro -a. Prosty rachunek pokazuje, że bilans musi wyjść na zero (jak śpiewał Jan Kaczmarek), ponieważ +a – -a = 0. A więc wykonanie budżetu jest wzorowe. Co było do okazania (quo erat demonstrandum), jak kończy się dowód w matematyce.
Czytaj też: Powyborcza mitologia PiS i Andrzeja Dudy. Nurty są dwa
Noble dla Obajtka i Glapińskiego
Alfred Nobel, fundator nagrody swego imienia, pominął matematyków ponoć z powodów osobistych. Gdyby żył dzisiaj, niewykluczone, że uzupełniłby listę noblowskich dziedzin o matematykę z uwagi na rangę nowego liczenia większości zaproponowaną przez czołowych dobrozmieńców, aczkolwiek trudno oczekiwać, aby Komitet Noblowski dokonał stosownej korekty (oczywiście dlatego, że pozostaje pod przemożnym wpływem brukselskich eurokratów).
Na szczęście są inne znakomite dobrozmienne kandydatury do Nobla. Jednym z nich jest p. Obajtek, który ujawnił, że ostatnie (tj. liczone w tygodniach) fluktuacje cen paliw są niczym innym jak stabilizowaniem stosownych parametrów gospodarczych. Bez żadnych wątpliwości regulowanie cen benzyny itp. środków poruszających samochody i inne pojazdy stosujące przetwory ropy naftowej przy pomocy mechanizmu przedwyborczo-powyborczego jest wyjątkowo nowatorskie i świadczy, jak ogłosił p. Kaczyński, o nadprzyrodzonych zdolnościach byłego wójta Pcimia. Ponoć wiele państw zamierza przeprowadzać wybory w cyklu codziennym, aby móc permanentnie stabilizować ceny rozmaitych towarów.
Innym kandydatem do Nobla w dziedzinie ekonomii jest p. Glapiński, stabilizujący inflację również w cyklu przedwyborczo-powyborczym. Kandydatem do pokojowego Nobla jest zaś p. Antoni, Antoni i jeszcze raz Antoni, wieszczący, że jeśli upadnie rząd PiS, to wybuchnie III wojna światowa. Z tego od razu wynika, co trzeba zrobić, aby uratować pokój. Nie należy też zapominać o perspektywie noblowskiej wielu polskich lekarzy leczących powikłania przebiegu ciąży przy pomocy klauzuli sumienia. Nie ma natomiast kandydatur do literackiej Nagrody Nobla. To bardzo zła wiadomość, że ich nie ma (nie sądzę, abym się mylił), ponieważ nadal musimy się wstydzić (jasne, że nie szczycić) p. Szymborską i p. Tokarczuk, które zostały noblistkami wbrew logice stawania w Prawdzie.
Czytaj też: Kto i ile zapłaci za kampanijny prezent Obajtka
Krystynie Pawłowicz należy się wyróżnienie
Są też kandydatury do rozmaitych wyróżnień i nagród na szczeblu krajowym. Murowaną kandydatką jest p. Pawłowicz, sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie bezczynności, nie licząc czynnego sporu jego członków i członkiń. Otóż sympatyczna panna Krysia (PiSio, PiSio, PiSio) zapodała: „To od kiedy urzędowym w Polsce będzie niemiecki? Kiedy wróci hajlowanie, »polskie świnie«, »tylko dla Niemców«, »ręce do góry«, »rauss« itp. I »ostateczne rozwiązania« spraw Polski.. Zasłużyliśmy na likwidację swego państwa. Sami tak wybraliśmy. Już nie współczuję, nie ma komu”.
Pomijając innowację lingwistyczną, bo winno być „raus”, nie „rauss”, pannie Krystynie należy się wyróżnienie za plastyczną perspektywę historiozoficzno-katastroficzną. Sama tak zapewne nie wybierała, ale przyznając jej rolę Herkulesa, trzeba rzec: nec Hercules contra plures.
Dobrozmiennej Herkulesce dzielnie sekunduje TVP Info, stale przedstawiając brukselski plan rozbioru Polski. Mam też propozycję przyznania nagrody za maksymalny surrealizm. Należy się trójce dziennikarzy, mianowicie p. Adamczykowi, p. Pereirze i p. Wildsteinowi. Ci wyjątkowo gorliwi ochroniarze pluralizmu medialnego sformułowali apel w obronie wolności słowa, ponoć zagrożonej jak nigdy wcześniej od 1989 r. Inicjatywę poparło ok. 50 (stan na 26 października) sygnatariuszy skupionych wokół wPolityce.pl i TVP Info, także mediów wyjątkowo pluralistycznych.
Pan Gosek z Suwerennej Polski powinien być laureatem wyróżnienia za wchodzenie do pewnej części ciała bez wazeliny za stwierdzenie: „Ja jestem wiernym sługą mojego pana, pana Zbigniewa Ziobry”. Sam p. Zbyszek (pardon za poufałość) kiedyś (kwiecień 2023) oznajmił: „Tusk to niemiecki kolaborant, a oni chcą go obsadzić na urzędzie premiera. Trzeba zrobić wszystko, aby tak się nie stało”. Jeszcze dalej poszedł p. Milewski z PiS, zapowiadając: „zadaniem PiS, jak również pana prezydenta, jest dzisiaj niedopuszczenie do tego, żeby Donald Tusk był premierem RP”. Słowa twardokiszona, czyli p. Ziobry, mogą być traktowane jako uwertura do proklamacji p. Milewskiego, zasługującej na wyróżnienie za wyjątkowo śmiały projekt polityczny.
Wprawdzie p. Mastalerek z Kancelarii Prezydenta wyjawił, że gdyby to od niego zależało, zakazałby p. Milewskiemu wypowiadania się w mediach. Wprawdzie wielu komentatorów uważa tę naganę za wyraz niezgody na takie właśnie ujęcie zadania p. Dudy przez PiS, ale nie można wykluczyć, że p. Milewski ujawnił jakiś ważny element programu dobrozmieńców w nowej sytuacji politycznej.
Czytaj też: Operacja TVP. Jak odbić media publiczne?
Duda otwiera to, co zakończone
Pan Duda zakończył powyborcze konsultacje w sprawie powołania nowego rządu i 26 października wydał następujące oświadczenie: „Mamy dzisiaj dwóch poważnych kandydatów na stanowisko i dwie grupy polityczne, które twierdzą, że mają większość parlamentarną. Jest to Zjednoczona Prawica, która poinformowała, że ich kandydatem będzie premier Mateusz Morawiecki. Zapewnili, że zakładają, że będą mieć na sali sejmowej większość, która umożliwi poparcie tego kandydata. Podobny komunikat usłyszałem po kolei od Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi oraz Lewicy, że mają swojego kandydata i jest nim pan przewodniczący Donald Tusk. Jest to sytuacja nowa w naszych standardach demokratycznych. Muszę to rozważyć. (...) Jest to jedno z najważniejszych zagadnień, nad którymi się pochylam. Zapytałem KO, Trzecią Drogę i Lewicę, czy mają zawiązaną koalicję i są już konkretne propozycje personalne do poszczególnych stanowisk. Usłyszałem, że formalnie nie ma jeszcze umowy koalicyjnej. Na szczęście jest jeszcze czas, by decyzje w tym zakresie były podejmowane. (...) Trwa w tej chwili kadencja urzędującego parlamentu. Ta czteroletnia kadencja kończy się w niedzielę 12 listopada. Poinformowałem uczestników spotkań, że nie widzę powodu, by skracać konstytucyjną kadencję, mogłoby to nastąpić w szczególnych okolicznościach, a takich nie widzę. (...) Wszystkie konstytucyjne terminy będą dochowane i przypilnowane”.
Wyżej napisałem, że p. Duda zakończył konsultacje z poszczególnymi klubami parlamentarnymi, ale niekoniecznie tak być musi, ponieważ są sygnały z Pałacu Prezydenckiego, że „prezydent (...) jest otwarty na dalsze rozmowy i jeśli ktoś potrzebuje konsultacji, to prosi o to, by dać temu wyraz”.
Pan Duda na pewno zasługuje na to, aby otrzymać, obok medalu Fieldsa, specjalne wyróżnienie za nowatorskie ujęcie otwartości po zakończeniu tego, co jest już zamknięte. Wygląda to na zawieszanie tego, co już wisi (patrz niżej w kwestii ewentualnej korekty tej oceny).
Czytaj też: Jak doradcy Orbána pomogli PiS przegrać wybory. I kto ich sprowadził
Jak nie dopuścić opozycji do władzy
Reportaż p. Dudy o jego konsultacjach jest zajmujący w wielu punktach. Zaczynam od końca tej tyrady, zasługującej na nagrodę za wyjątkowe krętactwo. Jak wiadomo, pierwsze posiedzenie nowego Sejmu ma się odbyć 13 listopada, dzień po upływie czteroletniej kadencji parlamentu. Wedle p. Dudy nie ma szczególnych okoliczności, aby stało się to wcześniej, ale rzecz ciekawa, że skrócił kadencję w 2015 r. i nie uczynił tego w 2019. Zapewne dlatego, że w pierwszym wypadku powodem było to, aby PiS jak najprędzej objął władzę, natomiast w drugim było to obojętne, bo obóz tzw. dobrej zmiany miał większość.
Jest dość oczywiste, że teraz chodzi o to, aby PiS jak najdłużej utrzymał władzę, m.in. by zyskać czas na legalną hodowlę tzw. tłustych kotów, obsadzenie rozmaitych ważnych stanowisk, np. szefa KNF, oraz zacieranie śladów przy pomocy niszczarek likwidujących rozmaite dokumenty z przeszłości.
To chyba plan minimum. Dalej idzie możliwe niedopuszczenie opozycji do objęcia władzy. Oto legalny scenariusz na podstawie art. 230 (wprowadzenie stanu wyjątkowego na wypadek zagrożenia porządku publicznego) i art. 232 konstytucji: „Rozporządzenie o wprowadzeniu stanu wojennego lub wyjątkowego Prezydent Rzeczypospolitej przedstawia Sejmowi w ciągu 48 godzin od podpisania rozporządzenia. Sejm niezwłocznie rozpatruje rozporządzenie Prezydenta Rzeczypospolitej. Sejm może je uchylić bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów”.
Oto 11 listopada dochodzi do zadymy w trakcie Marszu Niepodległości, p. Duda zarządza stan wyjątkowy o północy z 11 na 12, kadencja Sejmu zostaje przedłużona (art. 228.1 ustawy zasadniczej), Sejm (jeszcze stary) zatwierdza wprowadzenie stanu nadzwyczajnego na 90 dni. A potem się zobaczy.
Nie twierdzę, że to scenariusz w miarę prawdopodobny, ale na pewno możliwy i świtający w głowie co poniektórym dobrozmieńcom, np. p. Milewskiemu. Być może p. Duda liczy na pokojowy cud (parafrazując Konopnicką: „Myślcie sobie, jak tam chcecie. A ja, Duda, powiadam: Cuda są na świecie”) nawet bez stanu wyjątkowego – p. Pęk, senator PiS, słusznie prawi, że Zjednoczona Prawica jest na dobrej drodze do perswazyjnego opanowania obu izb parlamentu. Korygując nieco wcześniejsze uwagi, takowa motywacja (jak wiadomo, nadzieja czyni cuda) p. Dudy usprawiedliwia to, że wprawdzie zamknął konsultacje w sprawie powołania nowego rządu, ale pozostawił je otwarte.
Czytaj też: Czy po 8 latach władzy PiS Polacy potrzebują terapii?
Teoria dwóch większości
Początek zacytowanego wystąpienia p. Dudy zawiera polityczną aplikację teorii dwóch większości względem ilorazu 460:2, tj. 194 (tej lepszej) i 248 (tej gorszej). Dalej znajdujemy oświadczenie, że „to sytuacja nowa w naszych standardach demokratycznych”. Teoria dwóch większości parlamentarnych na pewno jest nowością w praktyce politycznej, ale wielokrotnie się zdarzało, że jakaś partia wygrywała wybory, ale nie miała zdolności koalicyjnej i nie była w stanie stworzyć rządu z tego powodu.
Opowiadanie, że w obecnej sytuacji w Polsce mamy dwóch równorzędnych kandydatów na stanowisko premiera, jest zwyczajnym wybiegiem obliczonym na usprawiedliwianie zwłoki w podjęciu decyzji, kogo nominować do tej misji. Dalej p. Duda podnosi, że partie opozycyjne nie mają jeszcze umowy koalicyjnej. Otóż nie jest jego rzeczą (kompetencją) ustalanie, czy dane ugrupowania (w tym wypadku Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga i Nowa Lewica) zawarły jakąś umowę, czy też nie, ponieważ ich liderzy zgodnie i publicznie oświadczyli, że zamierzają utworzyć większość (jedną, a nie dwie) sejmową i poprzeć p. Tuska jako kandydata na stanowisko prezesa Rady Ministrów.
Ciekawe, czy p. Duda zapytał przedstawicieli PiS, z kim ta partia zamierza utworzyć koalicję. Doniesienia o jego spotkaniu z tym ugrupowaniem milczą na ten temat. Wygląda więc na to, że Główny Lokator Pałacu Namiestnikowskiego pochyla się z mozołem godnym lepszej sprawy nad czymś, czego zrozumienie wymaga zajęcia postawy siedzącej i wykonania prostej czynności w postaci użycia długopisu, ale nie długoPiSu.
Czytaj też: Dlaczego elektorat antyPiSu poczuł moc suwerena
Prezydent czy prePiSdent?
Czy rzeczywiście jest tak, że nie zachodzą żadne okoliczności nie tylko skłaniające, ale wręcz dyktujące jak najszybsze powołanie nowego rządu? Pan Duda opowiada, że ich nie widzi – może ma słaby wzrok? Im szybciej uformuje się gabinet, tym prędzej przedstawi Sejmowi nowy budżet do uchwalenia, a wszystko wskazuje na to, że p. Bambik-Morawiecki sporo nabroił w związku z dziurą budżetową i wyprowadzaniem pieniędzy poza oficjalny plan finansowy państwa. Im szybciej, chodzi o tygodnie, a nawet dni, Komisja Europejska zaufa nowemu rządowi (wiadomo, że nie obdarzy zaufaniem starego), tym prędzej trafią do Polski pieniądze z KPO.
Zakładając, że wyborcze zwycięstwo opozycji zostanie potwierdzone powstaniem legalnej władzy wykonawczej, będzie ona musiała zaproponować rozmaite rozwiązania legislacyjne w sprawie praworządności, także ubrane w szatę ustawową. To będzie test dla p. Dudy, bo jeśli będzie je w większości wetował, kolejny raz udowodni, że nie jest prezydentem RP, ale prePiSdentem. Gorąca sytuacja międzynarodowa (wojna Rosji z Ukrainą, nowy konflikt na Bliskim Wschodzie) sprawia, że trzeba podejmować fundamentalne decyzje polityczne, a może i militarne, z dnia na dzień – może następcy p. Raua lepiej uda się ewakuacja Polaków ze Strefy Gazy niż obecnemu ministrowi spraw zagranicznych.
Nawet jeśli nowe decyzje nie będą zbytnio różniły się od starych, lepiej gdy ich autorstwo jest powierzone rządowi mającemu za sobą większość parlamentarną, a nie wypływającą z rachunku, że 194 > 230.
Biorąc to wszystko pod uwagę, trzeba wyraźnie powiedzieć, że p. Duda nie kieruje się rozsądnie pojmowaną racją stanu, ale interesem partyjnym, a być może również swoimi oczekiwaniami co do tego, kim ma być w swojej politycznej przyszłości. O ile moje dywagacje na temat medalu Fieldsa, Nobla czy rozmaitych wyróżnień miały charakter ironiczny, o tyle stwierdzenie, że p. Duda uprawia ściemę polityczną, jest jak najbardziej poważne. Raczej nie ulega wątpliwości, że dobrozmieńcy będą rzucać kłody pod nogi nowej władzy z takim samym animuszem, z jakim dotychczas psuli państwo.