Powstańczyni Janina Jankowska przyjmuje mnie nad stołem pełnym słodyczy.
Dopiero co skończyła 98 lat, a jest młodzieńcza, dowcipna. Nie pozwala mi na żadne leksykalne dyganie. – Koteńku, tylko pamiętaj, że ja jestem gadułą i wszystko mi się ze wszystkim kojarzy – przestrzega ze śmiechem. Jestem wdzięczna. Nie chcę w końcu usłyszeć generycznej historii heroizmu opowiedzianej przez nobliwą stulatkę. Interesują mnie wszelkie ścinki, skrawki, marginesy – to, co najczęściej ląduje w koszu, kiedy osobistą historię przycina się do ram oficjalnego świadectwa.
Janina Jankowska, jedna z powstańczyń, których historie stały się częścią wystawy dla Muzeum Powstania pt. „Podróż bohaterek. Powstanie kobiet” karmi mnie kawą i słodyczami nie po to, żebym przeprowadzała z nią wywiad, ale po to, żebyśmy po prostu pogadały. Pamięć przekazuje się po partnersku. Janina jest niczym grecka bogini pamięci, Mnemosyne, której atrybutami są filiżanki, zdjęcia, pamiętniki, porcelanowy dzbanek i zegar tykający ospale na ścianie.
Filozof Georges Didi-Huberman w zbiorze esejów zatytułowanych „Obrazy mimo wszystko” pisał o trzech podejściach do historii. Jest to faktograficzne, klinicznie precyzyjne, które wysusza przeszłość niczym liść w zeszycie, redukuje ją do rzędów dat, nazwisk, faktów, struktur. Dalej, jest to metaforyzujące, które jak najszybciej stara się zastąpić złożoność i niejednoznaczność przeszłości odpowiednio wymownym obrazem, dać złudzenie znaczenia całości na podstawie widowiskowego fragmentu. Najtrudniejsze do wypracowania, choć najbardziej etyczne, jest podejście trzecie, które zakłada traktowanie przeszłości jako czyjegoś niepowtarzalnego „tam i wtedy”. Historia jest przecież niczym więcej niż „tu i teraz” w przeszłości. Są więc tam osoby – które, tak jak my, mają ciała, gdzieś się znajdują, noszą coś na sobie, coś czują.
Polityka
32.2023
(3425) z dnia 01.08.2023;
Felietony;
s. 88