Kraj

Logika i katastrofa

Niektórzy wyjaśnienia dr. Berczyńskiego wyśmiewają jako rodzaj science fiction lub fantastyki naukowej. Nie sądzę, aby tego rodzaju postawa była zasadna. Tu trzeba krytyki logicznej.
.Polityka.

Logika (tak rozumiana, że obejmuje metodologię nauk) nie może sama przez się wyjaśnić jakiegokolwiek zdarzenia empirycznego, a takim jest katastrofa smoleńska (KtSm). Analiza logiczna nie pomoże np. w rozstrzygnięciu, czy rozkład szczątków samolotu w miejscu katastrofy uzasadnia tezę o wybuchu na pokładzie, czy też wskazuje na to, że zderzył się z ziemią, ponieważ do tego potrzebne są badania specjalistyczne.

Natomiast logika przydaje się w ocenie wnioskowań czy spójności opisów jako rezultatów opartych na doświadczeniu, zwłaszcza gdy są one różne. Kwestia przyczyn, które spowodowały KtSm, jest sporna od początku, tj. od 10 kwietnia 2010 r., a dyskusje na ten temat korzystają z wielu terminów logicznych, np. wykluczanie się stwierdzeń, ich sprzeczność, hipoteza, wiarygodność, pewność, prawdopodobieństwo, uzasadnienie, eksperyment itp.

Co było w końcu przyczyną katastrofy?

Gdy prokuratura uznała, że kontrolerom ze Smoleńska można i trzeba postawić zarzut celowego sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym, zaraz pojawił się zarzut, że jest to sprzeczne (lub wykluczające się) z tezą o wybuchu na pokładzie prezydenckiego Tupolewa (Tu). Z analitycznego punktu widzenia mogło być tak, że (1) kontrolerzy świadomie źle naprowadzali samolot i miał miejsce wybuch, (2) mogło nastąpić to pierwsze, ale nie drugie, (3) nie pierwsze, ale drugie, (4) ani pierwsze, ani drugie.

Zdania 1–4 nie mogą być zarazem prawdziwe, ale mogą być wszystkie fałszywe, a to właśnie znaczy, że ewentualności te wykluczają się parami. Można je więc wszystkie odrzucić i poszukiwać jakiegoś innego czynnika, np. błędu pilotów. W ogólności jeśli mamy n czynników mogących mieć wpływ na zaistnienie jakiegoś zjawiska, trzeba rozważyć, przynajmniej z teoretycznego punktu widzenia, 2n ich kombinacji. Wszystkie one są równie możliwe (prawdopodobne) przed podjęciem specjalistycznych analiz i eksperymentów.

Dalsze badania pozwalają wyeliminować pewne kombinacje, ustalić, czy istotny był jeden czynnik czy więcej, a jeśli to drugie – to które były szczególnie ważne dla wystąpienia wyjaśnianego skutku. Termin „prawdopodobieństwo” jest tutaj używany w intuicyjnym sensie wobec hipotez empirycznych. To rozumienie jest jakościowe i, poza szczególnymi przypadkami, np. hipotez statystycznych, nie da się wyrazić numerycznie. Gdy np. powiadamy, że najbardziej prawdopodobną przyczyną KtSm był błąd pilotów (wybuch, mgła itd.), mamy na myśli to, że ów wyróżniony czynnik jest najlepiej potwierdzony przez zgromadzone dane. Wszelkie wyjaśnianie empiryczne jest przy tym zdatne do rewizji w tym sensie, że nowe okoliczności mogą (chociaż nie muszą) prowadzić do modyfikacji wcześniejszych ustaleń.

Rewelacje Berczyńskiego

Nie będę rozważał wyjaśnień komisji Millera ani też tego, co ustalił MAK, co nie jest równoważne stwierdzeniu, że raporty opublikowane przez te ciała są poprawne. Interesują mnie wyniki prac gremium kierowanego przez p. Berczyńskiego (dla prostoty przypisuję niekiedy mu tezy autorstwa całej podkomisji do ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej).

Jedną z jego tez jest to, że kontrolerzy w Smoleńsku świadomie podawali nieprawdziwe dane po to, aby spowodować katastrofę. Faktycznie, są powody, aby sądzić, że te informacje były niepoprawne. Z tego jednak nie wynika, że informacje z wieży kontrolnej w Smoleńsku były świadomie podawane jako fałszywe w tym celu, który podaje p. Berczyński. Aby jego teza była prawomocna, trzeba wykazać, że kontrolerzy czynili to intencjonalnie (także w sensie zaniechania), działając w kierunku wywołania katastrofy. Dopiero wtedy można twierdzić, że ich zachowanie było przyczyną (jedną z przyczyn) katastrofy.

Pan Berczyński powołuje się na dwie dalsze okoliczności. Po pierwsze, jego podejrzenia budzi fakt, że Moskwa przejęła kontrolę po opuszczeniu białoruskiej przestrzeni powietrznej przez Tu. To jednak zwyczajne nieporozumienie, ponieważ stosowny komunikat znaczył tyle tylko, że samolot podlegał rosyjskiej kontroli powietrznej. Podobno (wedle wcześniejszych wiadomości, akurat niewspomnianych przez p. Berczyńskiego) wieża w Smoleńsku kontaktowała się z centralą ruchu lotniczego w Moskwie i pytała, co robić?. Ale to także nie implikuje tezy, że pytanie to miało jakikolwiek związek z ewentualnym wybuchem.

Po drugie, p. Berczyński uważa, że nie jest jasna rola samolotu Ił-76, który próbował lądować w Smoleńsku przed Tu (ostatecznie nie wylądował). Miał on dostarczyć samochody dla przewiezienia delegacji polskiej do Katynia. Zdaniem p. Berczyńskiego samochodów nie było na pokładzie tej maszyny. Ponadto, co jest ważniejsze, ów Ił-76 był sprowadzany zgodnie z zasadami. Podkomisja smoleńska utrzymuje, że lot ten miał służyć testowaniu przyszłego błędnego informowania polskich pilotów. Te przypuszczenia nie są jednak poparte żadnymi danymi. Pan Berczyński nie może wiedzieć, że Ił-76 nie wiózł samochodów (chyba że mu ktoś to powiedział w tajemnicy), czy że kontrolerzy smoleńscy traktowali lot tego samolotu jako przygotowanie do spowodowania katastrofy Tu.

Czy na pokładzie tupolewa doszło do wybuchu?

Dyskutuje się to, że rejestratory dźwięku w Tu nie wychwyciły wybuchu bomby termobarycznej na jego pokładzie. Pani Gruszczyńska-Ziółkowska, profesor UW, wyjaśniła, iż „fala dźwięku jest późniejsza od siły wybuchu”. Nie wątpię, że autorka tych słów jest wybitną specjalistką w zakresie etnomuzykologii. Niemniej jednak jej wyjaśnienie jest podobne sugestii, że krew płynąca z rozbitego nosa jest późniejsza od siły uderzenia, które spowodowało rozbicie.

Pani etnomuzykolog zapewne chciała powiedzieć, że prędkość fali uderzeniowej jest większa od prędkości rozchodzenia się dźwięku. Jako amator w tych sprawach nie będę rozstrzygał tej kwestii. Zastanawia jednak to, że p. Berczyński określił odległość od płyty lotniska w chwili wybuchu (900 metrów), ale nie czas, gdy to nastąpiło. Jest to o tyle ważne, że rejestratory utrwaliły krzyki pasażerów i słowa załogi tuż przed katastrofą, a to było chyba już po wybuchu. Zakładając, że Tu leciał z jednostajną prędkością, zderzył się z gruntem po 12 sekundach od wybuchu, co znaczy, że urządzenia rejestrujące dźwięk pracowały do końca.

Pan Berczyński twierdzi, że świadkowie wydarzenia słyszeli huk – i interpretuje to jako odgłos wybuchu, ale mógł to być rezultat zderzenia samolotu z ziemią, a nie świadectwo eksplozji. Niewiele daje też opis eksperymentu polegającego na wywołaniu eksplozji w specjalnie zbudowanym pomieszczeniu. Wszelako skutki wybuchu w przypadku stacjonarnego baraku trudno aplikować do sytuacji na pokładzie masywnego samolotu, lecącego z prędkością 270 km/h.

Zdaniem podkomisji smoleńskiej hipoteza, że destrukcja Tu była spowodowana kolizją z drzewami, jest obalona przez znalezienie kawałka samolotu przed osławioną brzozą. Po pierwsze, fragment ten został odkryty dwa lata później, a po drugie, nawet gdyby był tam od 10 kwietnia 2010 r., nie wyklucza to możliwości, że spadł w dane miejsce po wcześniejszym zderzeniu Tu z innymi przeszkodami. I wreszcie p. Berczyński nic nie wspomina o sposobie zainstalowania bomby na pokładzie Tu i jej zdetonowania.

Hipotezy Berczyńskiego trzeba krytykować logicznie

Powyższe uwagi sugerują sceptycyzm w traktowaniu ustaleń podkomisji smoleńskiej jako wiarygodnych. Opinia ta znajduje potwierdzenie w zmieniającym się nastawieniu p. Berczyńskiego do jego własnych oznajmień. Początkową wysoką pewność zastąpił bardziej ostrożnymi kwalifikacjami, a na zakończone badanie trzeba jeszcze poczekać. To jednak niezbyt zgodne z zasadami uznawania i ujawniania wyjaśnień empirycznych, podobnie jak nadmierna liczba tzw. hipotez ad hoc, tj. przypuszczeń stawianych wyłącznie dla uzasadnienia wniosków niemających żadnego dodatkowego uzasadnienia (taki charakter ma założenie o wybuchu, czyli główne).

Nie jest też właściwe, aby urzędujący minister ustalał, że badania znajdują się już za półmetkiem czy też w jakimkolwiek podobnym miejscu. Razi retoryka przyznająca p. Berczyńskiemu wyższą rangę akademicką od tej, którą rzeczywiście posiada. Szef podkomisji smoleńskiej jest bowiem doktorem nauk technicznych, a nie profesorem, jak go tytułuje p. Macierewicz. Międzynarodowy charakter badań jest, jak na razie, zaświadczony tylko tym, że ich część została wykonana w uniwersytecie w Akron (USA), a więc tam, gdzie pracuje inny majster od teorii wybuchu w Smoleńsku, mianowicie p. Binienda.

Zdecydowana większość ekspertów, niekoniecznie związanych z komisją Millera, wątpi w wyjaśnienia p. Berczyńskiego. Niektórzy je nawet wyśmiewają jako rodzaj science fiction lub fantastyki naukowej. Nie sądzę, aby tego rodzaju postawa była zasadna. Ważniejsza jest krytyka logiczna od retorycznej, tym bardziej że u p. Berczyńskiego jest znacznie więcej tej drugiej w porównaniu z pierwszą. Jest także dziwne, że nie było konferencji, na której można by bezpośrednio zadawać pytania, a tylko wideoczat. Wygląda więc na to, że p. Berczyński chciał uniknąć bezpośredniej konfrontacji. Tak czy inaczej można twierdzić, że nie używa pojęć logicznych w ich standardowym sensie.

Teoria zamachu będzie nadal eksploatowana

Na koniec sformułuję kilka uwag o politycznej recepcji tego, co przekazuje p. Berczyński. Mamy do czynienia z temporalnym zbiegiem trzech zdarzeń: (a) postawienia nowych zarzutów przez prokuraturę, (b) ujawnienia prac podkomisji smoleńskiej, (c) siódmej rocznicy KtSm. To, że wystąpiły one w przeciągu kilku dni, może, ale nie musi, być przypadkiem.

Z drugiej strony trudno uwierzyć, że koincydencja (a) – (c) nie została zamierzona. Prokuratura niemal od razu wystąpiła do podkomisji smoleńskiej o udostępnienie materiałów sporządzonych przez to drugie gremium. Pan Berczyński wprawdzie wyraźnie zastrzegł, że nie szuka winnych, ale jego enuncjacje w sprawie kontrolerów smoleńskich mają zupełnie inny wydźwięk. TVP Info głównie emitowała rozmowę z p. Berczyńskim. Obraz był na 1/3 ekranu, a w tle często pojawiał się p. Tusk z p. Putinem, a więc typowy kontekst dla hipotezy o spiskowych okolicznościach KtSm.

Pan Kaczyński w swym przemówieniu 10 kwietnia 2017 r. bezpośrednio nawiązał do stwierdzeń p. Berczyńskiego, że „doszło do wybuchu, który został przeprowadzony w specjalny sposób, właśnie taki, który doprowadza do skutków, które można było dostrzec w tej katastrofie; do takiego rozpadu, do takich uszkodzeń tych, którzy byli na pokładzie samolotu, do takich efektów, które znamy od prawie siedmiu lat”. Pan Waszczykowski wybiera się do USA i zamierza przekonywać swoich amerykańskich rozmówców o zasadności hipotezy zamachu (przejście od wybuchu do zamachu jest logicznie nieuprawnione).

Niezależnie od intencji p. Berczyńskiego i jego krygowania się w sprawie pewności hipotezy o wybuchu – wniosek p. Kaczyńskiego i wyprawa p. Waszczykowskiego do USA są niejako politycznym podsumowaniem ustaleń podkomisji smoleńskiej, maskowanym troską o dojście czy zbliżanie się do prawdy. Ponieważ hipoteza wybuchu jako przyczyny KtSm jest właśnie ad hoc (por. wyżej), nie ma większych szans na jej potwierdzenie, a to znaczy, że tzw. religia smoleńska, czyli teoria zamachu, będzie nadal eksploatowana jako wygodna dla doraźnych celów w walce o utrzymanie władzy przez PiS.

Trudno obecnie orzec, czy p. Berczyński wykonał zwyczajne zamówienie polityczne czy też kierował się interesem poznawczym, ewentualnie obiema tymi racjami. Każda odpowiedź jest oczywiście hipotezą empiryczną i nie będzie łatwo jej potwierdzić lub ją obalić, zwłaszcza że w grę wchodzą intencje ludzkie, niekoniecznie podlegające kontroli logicznej. Może dlatego warto ją prowadzić, nawet w ograniczonym zakresie. Parafrazując motto z początku: „Podkomisja smoleńska? Logika nie jest wobec niej bezradna”.

Tzw. religia smoleńska, czyli teoria zamachu, będzie nadal eksploatowana jako wygodna dla doraźnych celów w walce o utrzymanie władzy przez PiS.Filip Klimaszewski/Agencja GazetaTzw. religia smoleńska, czyli teoria zamachu, będzie nadal eksploatowana jako wygodna dla doraźnych celów w walce o utrzymanie władzy przez PiS.
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną