Kryzys i trudny rynek pracy to dla niektórych kobiet pokusa, by uciec w rolę pani domu. Te, którym przytrafia się to przymusowo, przeżywają dramaty. Etykieta „kura domowa” traktowana bywa jako piętno.
Kobiece fora ten temat rozgrzewa do czerwoności: dom to oaza spokoju, gdzie panuje ciepło i pachnie domowym ciastem. Tu też można się spełniać, realizować pasje – przekonują panie domu, ale w tej obronie domowości jest nutka agresji, bo czują, że dzisiaj praca poza domem to prestiż; czują, że są lekceważone, wyszydzane, zepchnięte na margines. Niby współczują tym zaharowanym i zabieganym, które nie mają czasu delektować się życiem rodzinnym, ale trochę z poczuciem wyższości: widocznie mnie na to stać.
Pracujące nie pozostają dłużne: robimy to samo co wy, ale szybciej, bo po pracy, zamiast celebrować cały dzień pranie i gotowanie. Jesteśmy finansowo i życiowo niezależne, a wy możecie któregoś dnia obudzić się z niczym.
Dwa plemiona
Ewa przyznaje, że miała pewne poczucie niestosowności, gdy postanowiła zostać w domu; że w jej otoczeniu jakoś wypada chcieć iść do pracy. To co ty robisz po całych dniach? Nie nudzi ci się? – pytały koleżanki. – Wykańczałam mieszkanie po remoncie, trochę szyłam, czytałam. Ja lubię być sama i siedzenie w domu dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Praca nie dawała mi jakiejś szczególnej satysfakcji – deklaruje.
Pierwszą pracę nawet lubiła. To była hurtownia farmaceutyczna. Ewa była zatrudniona w dziale sprzedaży; przyjmowała zamówienia, wysyłała dostawy, miała kontakt z klientami. Tyle że trzeba było siedzieć w weekendy, święta, wieczorami. W następnej – biurze hurtowni napojów gazowanych – weekendy co prawda miała wolne, ale zarobki poniżej przyzwoitości. – Miałam zasadę: jak mi coś nie pasuje, szukam innej roboty, ale poprzednią rzucam, dopiero kiedy coś znajdę – mówi. – Niestety, w końcu trafiłam do chamskiego, wykańczającego telemarketingu.
Polityka
7.2015
(2996) z dnia 10.02.2015;
Społeczeństwo;
s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "Kura po polsku"