O Kancie na okrągło
O Kancie na okrągło. Czy filozof z Królewca może paść ofiarą cancel culture?
Ostatnie słowa królewieckiego filozofa „to dobre” są równie niejasne jak Goethego „więcej światła”. Może umierającemu smakował ostatni łyk rozcieńczonego wina, a może miał już wszystkiego serdecznie dosyć. Przez dziesięciolecia zachodził w głowę: Co mogę wiedzieć? Jak powinienem postąpić? Na co mogę mieć nadzieję? Czym jest człowiek? Czym oświecenie? I nie znajdował jasnych, ostatecznych odpowiedzi.
Minął czas obowiązujących dogmatów i prawd objawionych. Władza poznawcza człowieka okazała się irytująco omylna, a poczucie szczęścia – ulotne. Człowiek jest z koślawego drewna, więc nie da się z niego wyciosać nic prostego. Ma wprawdzie wolną wolę, ale jest uwikłana w dziejowy chaos, bez celu i porządku, pełen szaleństw, przymusu i niszczycielskich energii. Kant nie był ani naiwnym oświeceniowcem, ani ślepym entuzjastą postępu. Choć w rewolucji francuskiej 1789 r. upatrywał urzeczywistnienia swoich przemyśleń. Na wieść o zdobyciu Bastylii rzucił się do Biblii, choć w swych pismach twierdził, że niepodobna dowieść istnienia Boga. Ale wykazywał też, że nie da się dowieść jego nieistnienia.
Pruska szkoła nade mną
Krążą dowcipy o starym kawalerze, który nie był zainteresowany seksem („ruchy niegodne filozofa”), choć filozofował o commercium sexuale, wzajemnym korzystaniu z narządów płciowych „dla przyjemności”.