Może o latach 2015–23 w Polsce będzie się kiedyś mówić, że był to czas, gdy ze skromnego obywatela można było błyskawicznie zostać milionerem dzięki stosownym protekcjom. Zwłaszcza jeśli protektorem był prezes Kaczyński.
Orlen ma wreszcie nowego prezesa, prokurator smoleński przerywa milczenie, PE przyjmuje pakt migracyjny, mimo sprzeciwu Warszawy, Sejm zajął się ustawą naprawczą KRS, a Barcelona Lewandowskiego zdobyła Paryż.
Duda (zdaniem Mastalerka), Kaczyński (zdaniem Przydacza) i Przyłębska (zdaniem Bochenka) są wybitnymi prawnikami, Kamiński – człowiekiem krystalicznie uczciwym (zdaniem Dudy), a Glapiński najlepszym szefem banku centralnego w świecie (według siebie samego). Polityczne funkcje tych erystycznych sztuczek są oczywiste.
„Pójdziesz siedzieć!” – skandowano pod adresem ludzi władzy PiS przez ostatnie lata. Dlaczego jeszcze nikt nie siedzi? Spokojnie: więzienie to nie jedyna kara, a trzy miesiące to niewystarczający czas na uczciwe rozliczenia.
Choć Zbigniew Ziobro wykorzystywał władzę nad prokuraturą, zabezpieczając interesy także polityków PiS, dziś on i jego ekipa mają radzić sobie sami. Tak samo jak Adam Bielan i jego ludzie, którzy w ramach podziału łupów wyprowadzali pieniądze z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. PiS nie będzie za nich umierał.
Zbigniew Ziobro nigdy się nie krył z tym wszystkim, co moralnie, a nawet prawnie kwalifikuje się jako nadużywanie stanowiska i stosowanie represji policyjno-śledczych z motywów politycznych i prywatnych. Ale jaki jest realny potencjał „sprawy Ziobry”?
Zjednoczona Prawica krzyczy: zemsta! To chichot historii, że nawet jeśli dowody defraudacji Funduszu Sprawiedliwości byłyby zdobyte niezgodnie z prawem, to staraniem właśnie Zbigniewa Ziobry zniesiono możliwość odrzucenia przez sąd tzw. owoców zatrutego drzewa. Teraz nie wolno ich pominąć.
Konsultacje rządów Polski i Ukrainy; odwołany dowódca Eurokorpusu; Michał Woś przed komisją ds. Pegasusa; ciąg dalszy przeszukań w śledztwie ws. Funduszu Sprawiedliwości; debata kandydatów na prezydenta Warszawy.