Ze wszystkich złych wiadomości, które nadchodzą zza oceanu, szczególnie dołują mnie te o wypowiedzeniu wojny nauce przez administrację Donalda Trumpa.
Fabuła tu jest prosta, podobnie jak dialogi i motywacje bohaterów. To dobrze, bo odczuwam już pewien przesyt thrillerami, w których wszystko jest mroczne i skomplikowane.
W ZSRR zakazano uprawiania cybernetyki i używania słów takich jak „komputer”. Zwalczano też genetykę, nie wolno więc było używać słowa „gen”. Nie myślałem, że dożyję powrotu podobnych mechanizmów.
Chciałbym to wpisać do sztambucha wszystkim symetrystom, którzy nie widzą sensu w głosowaniu, bo rzekomo nie ma różnicy. Otóż jest: jedni akceptują stawianie pytań, drudzy nie. Mnie taka różnica już wystarcza.
Internetowym oligarchom i ich lobbystom nie chodzi o wolność. Chodzi im o utrzymanie obecnego stanu prawnego – ten gwarantuje im bezkarne niszczenie tkanki społecznej, a przeciętnemu Kowalskiemu daje jedynie prawo do kliknięcia „zgadzam się”. Najwyższy czas to zmienić.
Gdzie tu wolność słowa? Gdzie ochrona przed dezinformacją? Nigdzie. Gdyby to nie był felieton w szanującym się tygodniku, tylko dyskusja w internecie, ująłbym to nieco dosadniej, ale tradycyjne media podlegają innym ustawom.
Gdy Ameryka kichnie, cały świat ma gorączkę, spodziewam się więc kolejnego roku pełnego złych wiadomości. Oby tamtejsze lamparty nie zaczęły gryźć także nas.
Czasy idealistycznej młodości spędziłem, chodząc na różne lewicowe demonstracje.
Żołnierze kradną pralki, dowódcy ich pobory, a oligarchowie wszystko. Żeby to się nie zawaliło, Putin musi dotrzeć do Kijowa, bo dopiero tam będzie co grabić. A potem, no cóż, rozejrzy się za kolejnym celem.
Wysyłamy na Marsa łaziki, a nie ludzi, bo łazik przyniesie więcej bitów informacji kosztem nieporównywalnie mniejszej energii. Elon Musk chce wysyłać ludzi. Postęp to czy regres? Gdy ktoś przekonany o własnej wybitności zaczyna tworzyć nowy świetlany ustrój, skutki są upiorne.