O tym, dlaczego dziś w polityce nie widzimy tego, co najważniejsze, i jak się rozeszły drogi pampersów - mówi Wiesław Walendziak.
Mój powrót do rządu może naruszyć pewien układ – twierdziła Zyta Gilowska. Układ to ulubione słowo tej ekipy. Próbowaliśmy dociec, o co mogło chodzić tym razem. I trafiliśmy na ciekawe tropy.
Bez istotnych zmian w polityce rządu nasza gospodarka będzie nadal skazana na niekończące się doganianie Europy i świata w dziedzinie nowoczesnych technologii. Są jednak nieliczne przykłady, które pokazują, że zapóźnienie to możemy szybko nadrobić.
Kilkanaście miesięcy temu, kiedy jego środowisko szykowało się już do władzy, Wiesław Walendziak znikł z politycznej sceny. Został prezesem spółki powołanej przez TVN i Polsat dla wprowadzenia naziemnej telewizji cyfrowej, miał do niej przyciągnąć telewizję publiczną. Nie udało się.
Dwie rozgłaszane o Wiesławie Walendziaku prawdy są tak różne, że niemal identyczne. Przyjaciele mówią: postać wybitna, bezkompromisowa i moralnie czysta, walcząca o cele zasadnicze. Przeciwnicy z prawicy mówią: pazerny na władzę intrygant, bezwzględny w walce o wpływy (ci z lewicy dorzucają jeszcze: bolszewik z krzyżem). Obie opinie sugerują osobowość wykutą z jednorodnej bryły, starannie pokrytą ideologicznym teflonem. Ale obie zdają się pomijać fakt, że Wiesław Walendziak to także osobowość subtelnie pęknięta, niemal hamletowska. Twierdzi, że całkiem często powraca do niego dylemat: być albo nie być. W polityce, oczywiście.