Muszę przyhamować nasz marsz – mówi prezydent Wenezueli. Przyznaje, że budując socjalizm, rząd zaniedbał palące problemy kraju.
Czy Wenezuela staje się drugą Kubą? Jeszcze nie. Ale reszta Ameryki Łacińskiej zastanawia się, czy autorytarne zapędy Hugo Chaveza znajdą równie gorliwych naśladowców co jego rewolucja.
Wyniki niedzielnych głosowań są rachunkiem wystawionym Zachodowi.
Prezydent Wenezueli Hugo Chavez montuje z Fidelem Castro oś przeciwko Ameryce i budzi sprzeczne namiętności – jedni się do niego modlą, drudzy biorą go na muszkę.
Siedzę na głazach pośrodku wioski Indian Yanomami Coromoto. Na wprost mnie szybko płynie rzeka, woda podniosła się w niej tak bardzo, że zalała wielkie kamienie, po których w zeszłym roku trzeba było się wspinać na brzeg. Dookoła – piętnaście chat. Prawie wszystkie opuszczone.
Ażeby zrozumieć olśniewającą karierę 45-letniego prezydenta Hugo Chaveza, należy rzucić ją na szersze tło. Tworząc Amerykę Łacińską Pan Bóg podzielił ją na dwie grupy państw: te, którym dał wszystko, jak Argentyna czy Wenezuela, oraz te, dla których nie zostało nic - jak Boliwia i Paragwaj. Wenezuela posiada jedne z najbogatszych zasobów ropy naftowej, ma szeroki dostęp do Atlantyku, złoża rudy żelaza, boksytu, złota, diamentów. Słowem, w sprawie Wenezueli dobry Pan Bóg zrobił, co mógł. Niestety, sprawy wzięli w swoje ręce wojskowi.