Polacy słabo płatnych robót sezonowych nie chcą brać. Cudzoziemców ze Wschodu przeganiają policja, pogranicznicy i urzędnicy. W trosce o rynek pracy zapędziliśmy się w kozi róg.
W trójkącie Ukraina-Polska-Niemcy różnych ludzi spotykają bliźniaczo podobne losy. To, czego Polacy szukają w Niemczech, tego Ukraińcy szukają w Polsce. Tak jak Igor wozi czarnoroboczych na trasie Drohobycz–Warszawa, tak Roman na trasie Szczecin–Berlin. Trójkąt cementują marzenia o lepszym życiu.
Na Ukrainie były matkami i żonami, pisały doktoraty, grały na skrzypcach, pracowały w szpitalu. Kiedyś leczyły pacjentów, teraz leczą polskie kompleksy.
Masza budowała rakiety kosmiczne. Luba kończyła konserwatorium. Dziś doprowadzają do połysku świeżo dorobione wille, chowają dzieci zaganianej polskiej klasy średniej, która pierwsze pieniądze zdobywała szorując wille niemieckie i pilnując francuskich dzieci.
Przemyski adres Irina otrzymała od sąsiadów, a ci korzystali z niego wielokrotnie. Połowa pasażerów autobusu z Sambora jechała z tym samym adresem - opowiada. Na miejscu należało wręczyć właścicielowi 20 zł, udać się wspólnie do Urzędu Miasta lub pozostawić paszport na przedpołudnie. A wszystko po to, by otrzymać kwitek potwierdzający dopełnienie obowiązku meldunkowego w ciągu 48 godzin po przyjeździe.
W dzień urodzin Dionizy Radoń znów dostał list. "Ty ukraińska świnio, sukinsynu, bandyto. Wyrok na ciebie już wydany" - przeczytał, a potem dokładnie obejrzał kartkę. Papier był w linie, litery okrągłe, przecinki na swoim miejscu, brak podpisu. Według Dionizego list napisał diabeł. Tylko on mógł tak zamieszać w spokojnej niegdyś podkarpackiej wiosce.