W dwa tygodnie po krwawych zamachach na amerykańskie ambasady w Kenii i Tanzanii prezydent Bill Clinton nakazał atak odwetowy. Kilkadziesiąt rakiet uderzyło w bazy szkoleniowe islamistów w Afganistanie i zniszczyło fabrykę chemiczną w Sudanie. W jaki sposób CIA i FBI mogły tak szybko ustalić sprawców zamachu - nie wiadomo, ale sojusznicy Ameryki jednoznacznie popierają decyzję i stanowisko Waszyngtonu. Afera z Moniką Lewinsky nie wydaje się za granicą poważna, lecz zagrożenie terrorystyczne jak najbardziej tak.
Gdyby konsul generalny Julian Bradley wziął udział w spotkaniu na piątym piętrze, gdzie eksplozję odczuto najsłabiej, byłby żył. Gdyby jego syn Jay nie dostał w ambasadzie wakacyjnej pracy, lecz wyjechał do kraju, też by żył. Zginęli jak kilku innych Amerykanów i około 240 Kenijczyków oraz 10 Tanzańczyków.