Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że opisuję tu tylko groteskowe imponderabilia, ale to one miały zadziałać na nas jak narkoza. Zagłuszyć zło.
Ten felieton piszę jeszcze przed ogłoszeniem oficjalnych wyników wyborów, więc wiele może się jeszcze zdarzyć. Z reasumpcją włącznie… Nie, nie, nie dajmy się zwariować.
Niech ten marsz milionów serc będzie jak żagiel, pod którym popłyniemy w ważną podróż. Może najważniejszą?
Sprawę wiz sprzedawanych na straganach w różnych regionach świata PiS najchętniej zamknąłby w szafie pancernej i zgubił do niej klucz.
200 lat temu była pańszczyzna, a teraz pisowski marksizm-leninizm puka do drzwi i rzęzi, że zaprasza do narodowego referendum.
Co dla mnie znaczą słowa „odzyskiwanie Polski”, które padły na konwencji PiS w Końskich? Jeśli już za miesiąc (tak krótko jeszcze nigdy nie było!) opozycja nie wygra wyborów, to nie będzie przegrana, tylko klęska.
Piszę te słowa 4 czerwca, w 34. rocznicę częściowo wolnych wyborów. W warszawskim marszu idzie milion nóg mądrych Polaków. My, naród, idziemy po swoje.
Zgodnie z niedawną zapowiedzią prezesa Kaczyńskiego będziemy chorować do 18. roku życia.
Chciałbym powiedzieć: byle do październikowych wyborów, ale dziś brzmi to niczym naiwna chłopięca zachcianka.
Moja Polska staje się, a właściwie już się stała, „postawem sukna”, jak tłumaczył Andrzejowi Kmicicowi Bogusław Radziwiłł, za które „ciągnie kto żyw naokoło”.