Telewizor cicho mruczał w przededniu Święta Niepodległości i nagle usłyszałem, że powtarzają jakąś pisowską kluchę z czasów kampanii wyborczej.
Można tylko jęknąć z zazdrości nad goliatowską siłą betonu i niezłomną stalową amatorszczyzną, jaką rozporządza PiS.
Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że opisuję tu tylko groteskowe imponderabilia, ale to one miały zadziałać na nas jak narkoza. Zagłuszyć zło.
Kaczyński nie zamilknie, to pewne. Już podczas wieczoru wyborczego straszył napięciami i walką. Tym, że nie pozwoli, „by Polskę zdradzono, by straciła niepodległość i prawo do decydowania o własnym losie”. Ależ prezesie Kaczyński, po co aż takie słowa? Wszystkim wiadomo, że niepodległości nigdy pan nie pozwoliłby utracić, a kłamstwem i zdradą pan się brzydzi.
Niech ten marsz milionów serc będzie jak żagiel, pod którym popłyniemy w ważną podróż. Może najważniejszą?
Sprawę wiz sprzedawanych na straganach w różnych regionach świata PiS najchętniej zamknąłby w szafie pancernej i zgubił do niej klucz.
200 lat temu była pańszczyzna, a teraz pisowski marksizm-leninizm puka do drzwi i rzęzi, że zaprasza do narodowego referendum.
Co dla mnie znaczą słowa „odzyskiwanie Polski”, które padły na konwencji PiS w Końskich? Jeśli już za miesiąc (tak krótko jeszcze nigdy nie było!) opozycja nie wygra wyborów, to nie będzie przegrana, tylko klęska.
Piszę te słowa 4 czerwca, w 34. rocznicę częściowo wolnych wyborów. W warszawskim marszu idzie milion nóg mądrych Polaków. My, naród, idziemy po swoje.
Zgodnie z niedawną zapowiedzią prezesa Kaczyńskiego będziemy chorować do 18. roku życia.