Byk porywa dwie kobiety: pogańską Europę i nie zepsutą jeszcze Polskę – taki fresk zdobi ścianę naszego przedstawicielstwa w Brukseli. Dziś wygląda na to, że intuicja zawiodła znanego malarza. Byk wcale nie porywa naszej dziewicy, wystarczy mu ta Europa, którą już niesie na grzbiecie. To Polska powinna chwycić byka za rogi. Niestety nie wydaje się, by nasz rząd potrafił to zrobić. A byk może nabrać rozpędu. Niemiecki minister pokazał mu przyszłość: Stany Zjednoczone Europy.
Marże w dół, ceny w górę – pod takim hasłem aptekarze i hurtownicy sprzeciwiają się planom obniżenia marż na leki. Przekonują, że ta decyzja zdestabilizuje rynek, co pacjenci fatalnie odczują na własnej skórze. Zdaniem rządu to tylko strachy na Lachy. Po obniżce marż leki stanieją, a ich dostępność wzrośnie.
Pomysł, żeby za pomocą ankiety ustalać fakty, brzmi niedorzecznie, ale bywa szeroko praktykowany. Oto pyta się grupę respondentów o to, czy poziom przestępczości w Polsce w ostatnich latach wzrasta, czy maleje i na podstawie odpowiedzi badanych twierdzi się np., że wzrasta. Albo pyta się reprezentatywną grupę Polaków, czy prywatyzacja w Polsce przebiega uczciwie i twierdzi się, że nie, bo tak uważa powiedzmy 90 proc. ankietowanych.
W czwartek, 24 lutego, mężczyzna zmarł pod drzwiami izby przyjęć, bo nikt nie udzielił mu pierwszej pomocy. Zawiniła bezduszność lekarzy i pielęgniarek, czy też ich lęk przed rozliczeniami z kasą chorych, gdyby pomocy udzielili? Czy zmarły jest kolejną ofiarą reformy służby zdrowia? Pierwszy rok reformy mamy za sobą. Ocena wystawiona przez społeczeństwo jest druzgocąca: 79 proc. Polaków (według ostatniego sondażu CBOS) uważa, że służba zdrowia funkcjonuje źle, a w opinii 68 proc. jest jeszcze gorzej niż przed zmianami. A przecież w Polsce nigdy nie było łatwo się leczyć i dlatego reforma była potrzebna. Wiadomo też było, że w ciągu kilkunastu miesięcy nie da się stworzyć sprawnego nowoczesnego systemu ochrony zdrowia. Zwłaszcza przy nakładach, jakie na nią poświęcamy i wobec narastającego latami ogromu absurdów i zaniedbań. Jednak jest gorzej, niż mogłoby być, nawet w tych odziedziczonych realiach i scenografii. Właściwie jedynym widocznym efektem reformy jest nieustanna pogoń za pieniędzmi: wymyślono setki nowych sposobów i pretekstów, jak je wyciągnąć z kieszeni – ubezpieczonego przecież – pacjenta. Tę sztukę służba zdrowia opanowała do perfekcji.
Polska Temida – jak się wydaje – ma czarną przepaskę na oczach nie po to, aby sądziła bezstronnie. Raczej nie chce widzieć tysięcy codziennych przestępstw, które uchodzą bezkarnie. Nie zawraca sobie nimi głowy. O wielu drobnych sprawach, takich jak kradzież czy włamanie, które są dla ludzi bardzo dotkliwe, nikt powołany nawet się nie dowie. To tzw. ciemna liczba. Znaczna część obywateli nauczona doświadczeniami rezygnuje z powiadomienia policji. Bywa że sami funkcjonariusze nie przyjmują zgłoszeń lub zniechęcają do ich złożenia. Proponowany właśnie uproszczony tryb rejestrowy w policji może tę praktykę usankcjonować, choć zamysł jest dokładnie odwrotny. Potem sprawy są umarzane z różnych przyczyn, np. z powodu niewykrycia sprawcy, którego tak naprawdę nikt nie szukał. Ale nawet jeśli już się znajdzie, to niekiedy – dla prokuratora – „stopień społecznego niebezpieczeństwa” nie jest dość znaczny, aby uznać czyn za przestępstwo i ścigać sprawcę. Ścigać to jeszcze nie to samo, co przedstawić zarzut, potem oskarżyć. Do wyroku, wymierzenia kary, wyegzekwowania jej wreszcie – droga daleka. W efekcie tylko ułamek sprawców występków spotyka kara. Gdzieś w tym zwężającym się „lejku” topi się poczucie sprawiedliwości.
Z roku na rok Polacy kupują coraz więcej samochodów - większych, droższych i lepiej wyposażonych. Najczęściej nie mają dość gotówki, więc korzystają z kredytów. Skąd bierze się to samochodowe nienasycenie?
Dzisiaj łatwiej wyprodukować, ale trudniej sprzedać - narzekają polscy rolnicy wobec coraz ostrzejszej konkurencji ze strony rolników unijnych. I zdają sobie sprawę ze swojej bezsiły: łatwiej zablokować szosę pod Bartoszycami, trudniej pod Brukselą. Rolnicy są jedyną grupą społeczną, która w większości opowiada się przeciw integracji europejskiej. Klasa najmniej socjalistyczna w PRL ma teraz najbardziej socjalistyczne ciągoty.
Stacje telewizyjne konkurują ze sobą na śmierć i życie. Polsat walczy o widza z TVP 1, TVN z TVP 2. RTL 7 próbuje doścignąć TVN. Elektroniczny pomiar oglądalności z dokładnością co do minuty (telemetria) odnotowuje liczbę widzów oglądających każdy program. Każda chwila zainteresowania wybraną stacją jest dla niej bezcenna. Tym bardziej że czas przeznaczony na oglądanie telewizji niewiele się zwiększył od chwili, gdy zamiast dwóch programów telewizji publicznej pojawiło się kilkanaście kanałów. Polak poświęca na oglądanie telewizji średnio 3 godz. 35 min. dziennie. Z tego obecnie na TVP 1 przeznacza 1 godz. i 5 min., na Polsat - 53 min., na TVP 2 - 38 min., na TVN - 12 min., a RTL 7 dokładnie 7 min. Tort został podzielony, ale nie po wsze czasy. Równanie jest proste: im więcej widzów, tym więcej pieniędzy z reklam. Przy czym reklamodawców wcale nie interesuje jakość programu ani jego wartość. Interesuje jedynie oglądalność programu. To słowo-klucz. Stąd tak wielki wpływ masowych, nie najlepszych gustów na programy. Telewizja psuje się od widza.
Niemcy kojarzą się światu z samochodami, Szwajcaria z zegarkami, Rosja z wódką. A Polska? Nasz kraj wywołuje mieszankę skojarzeń sentymentalnych: wojna, komunizm, Solidarność, Wałęsa, papież. Na tej liście nie widać żadnego towaru "made in Poland".
Znakiem firmowym rządu Jerzego Buzka, powołanego 11 listopada 1997 r., miały być cztery wielkie reformy. Na razie wyróżniają go - in minus - alarmująco niskie notowania w opinii społecznej oraz powszechne przekonanie, że państwo słabnie i narasta chaos. Blisko dwuletnim działaniom gabinetu premiera Buzka towarzyszy narastające zmęczenie. Widać, że zmęczona jest sobą koalicja, że premier męczy się ze swoim politycznym zapleczem, które paraliżowanie jego ruchów doprowadziło do perfekcji. Większość energii szefa rządu idzie więc na łagodzenie niezliczonych konfliktów wewnętrznych - drogą zgniłych kompromisów, czyli ustępstw. Narasta też zmęczenie społeczeństwa, przejawiające się coraz większą podatnością na populistyczne wezwania do protestów bądź odnotowywanym w różnych badaniach opinii wyraźnym wzroście pesymizmu konsumentów. Coraz silniejsze jest więc oczekiwanie zmian. Jedni mówią o zmianie wizerunku rządu i zmianie stylu rządzenia, inni o koniecznej zmianie premiera, coraz częściej pojawiają się też żądania zasadniczej zmiany programu koalicji, a nawet przyspieszonych wyborów parlamentarnych.