Na Marianie Zagórnym ciąży jeden wyrok prawomocny, jeden nieprawomocny, cztery sprawy sądowe są w toku. Za wysypywanie ziarna na granicach. Tymczasem ten chłopski przywódca jeździ po kraju Peugeotem, mieszka w niezłych hotelach, spotyka się z ministrami. Krąży pogłoska, że jest utrzymywany przez dużego farmera, jeśli nie przez całe lobby wielkich dzierżawców rolnych.
Przy stole prezydialnym XI Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ Solidarność zasiadł Lech Wałęsa, mając po lewicy Jerzego Buzka, a po prawicy Mariana Krzaklewskiego. Pójdzie w kraj obrazek, jak tak siedzą razem. Jedność ponad podziałami - komentowali działacze. Zbiorowym wysiłkiem udało się tę postawę zachować do końca obrad.
Większość tak kiedyś nośnych postulatów Solidarności została już spełniona. Mamy wolność polityczną, gospodarkę rynkową i tworzy się społeczeństwo obywatelskie. Nazwiska wielu związkowych liderów znaleźć można na drzwiach rządowych gabinetów, na poselskich i senatorskich ławach, w kierowniczych gremiach rozmaitych partii politycznych. Wielu zasiliło prywatny biznes. Mówi się już o czwartym personalnym garniturze we władzach związku. A jednocześnie Solidarność ma najniższe w swej historii notowania w opinii publicznej. Spada liczba członków związku. Czy Solidarność zrobiła swoje i może odejść ze sceny - jeśli nie do lamusa historii, to na wąskie pole działania typowego związku zawodowego? Już kilka lat temu Lech Wałęsa radził: "Schowajcie te sztandary". Czy nadeszła pora? - to pytanie staje przed XI Zjazdem Solidarności.
Leszek Piotrowski, były wiceminister sprawiedliwości, w liście do premiera zarzucił katowickim prokuratorom tendencyjne i stronnicze prowadzenie śledztwa w sprawie zagarnięcia pieniędzy z kasy śląskiej Solidarności. Do akt sprawy przekazywanej do Lublina nie dołączyli oni jakoby dokumentu - dowodu, z którego wynikało, że jeden z podejrzanych chciał wycofać swoje oskarżenia pod adresem Marka Kempskiego, byłego przewodniczącego związku, dziś wojewody śląskiego.
Polską rządzą związki zawodowe. Tak mówi nawet Lech Wałęsa, twórca potęgi i mitu Solidarności. Poza Polską nie ma drugiego kraju europejskiego, w którym działacze związkowi stanowiliby trzon władzy wykonawczej i parlamentu. A jednocześnie związki zawodowe ani na chwilę nie przestają walczyć z rządem, innymi związkami, a nawet same ze sobą, czego symbolem jest przemarsz Mariana Krzaklewskiego na czele wielkiej demonstracji antyrządowej czy zażarty konflikt między Solidarnościami poczty i telekomunikacji. Dziś protestuje zbrojeniówka i anestezjolodzy, głodują górnicy, akcją nieposłuszeństwa grożą związkowcy z telewizji publicznej, kolejarze właśnie zmusili do dymisji ministra transportu, a stolicę znów najechał Andrzej Lepper z kolegami z innych organizacji rolniczych. Nie dość na tym: związki zażądały prawa do opiniowania budżetu państwa, co byłoby oczywistym wtargnięciem w kompetencje rządu i Sejmu. Władze polityczne, i to nie tylko obecna ekipa Solidarności, wydają się być onieśmielone potęgą związkową. Jakże bowiem powiedzieć, że "protest społeczny" może być przejawem bezwstydnego egoizmu; jak wysłać policję przeciwko "zdeterminowanym rolnikom i robotnikom" paraliżującym miasto, jak pociągnąć do odpowiedzialności organizatorów nielegalnych strajków, skoro po drugiej stronie są koledzy-związkowcy, a ponadto można narazić się na zarzut, że kiedyś to samo robili komuniści?
NSZZ Solidarność to zdecydowanie najmocniejsze ogniwo AWS i jej klubu parlamentarnego, Ruchu Społecznego AWS, a także - w istocie - większej części polskiej prawicy. Komisja Krajowa Solidarności dysponuje więc wpływami politycznymi, których nie sposób przecenić. Marian Krzaklewski, prawdziwy boss polskiej polityki, na posiedzeniach Komisji musi się, "po linii związkowej", często gęsto tłumaczyć ze swoich parlamentarnych i rządowych uwikłań. Komisja daje też polskiej polityce nowych ludzi, z dnia na dzień stających się pierwszoplanowymi postaciami życia publicznego. Dlatego zawsze ważne jest, kto w niej zasiada.
Na X Zjeździe delegatów Solidarności w Jastrzębiu Zdroju co najmniej raz powiało grozą, kiedy szef komisji mandatowo-wyborczej powiedział: "na liście kandydatur na przewodniczącego Solidarności są trzy zgłoszenia..." - tu na sali obrad zapadła pełna niedowierzania cisza - "...ale wszystkie dotyczą tej samej osoby, Mariana Krzaklewskiego".