Teoretycznie od stycznia powinniśmy w sklepach mieć do wyboru albo mleko w zwrotnej szklanej butelce, albo w kartonie. W praktyce potrzeba jeszcze rozporządzenia ministra wyrokującego, czy mleko to napój podlegający butelkowemu obowiązkowi, czy też nie. Na razie nie wiadomo nawet, który minister to określi.
Kilka tygodni temu osiemnaście tirów przywiozło z Austrii do Polski rozłożoną na części spalarnię odpadów niebezpiecznych. Zapłacił za nią unijny fundusz PHARE. Według planu Ministerstwa Środowiska urządzenie miało zostać szybko zmontowane i rozpocząć pracę w którymś z czterech miast: w Częstochowie, Knurowie, Jaworznie albo Choszcznie. Plan nie wypalił. Spalarnia leży bezużytecznie w halach śląskiej huty. Albo znajdzie się dla niej miejsce, albo przepadną unijne 2 mln euro, a zostaną śmiecie.
Gdyby ze wszystkich śmieci, jakie Polacy wyprodukują w tym roku, usypać górę, mielibyśmy w kraju nowy szczyt. Zdawałoby się niepotrzebny i kłopotliwy. Tymczasem śmieci to dobry interes. W Stanach Zjednoczonych wyrósł na nich niejeden miliarder.
Łubna, gigantyczna podwarszawska góra śmieci, od kilku lat jest sceną cyklicznych zmagań władz i lokalnej społeczności. W styczniu 2000 r. do akcji wkroczyła nieoczekiwanie dla wszystkich, acz z impetem, trzecia siła: zbieracze śmieci.
Solidarność ’80 w zakładach utylizacyjnych Saria w podkrakowskiej Wielkanocy oddałaby głowę za niemieckiego inwestora, bo ludzki z niego człowiek i troszczy się o załogę. Porządkowy Zygmunt Cal, zwany Majorem, krąży w tej sprawie po zakładzie, tropi i wyplenia wszelkie ślady buntu i sabotażu. Niemiec jest w kropce: chociaż kupił zakład od syndyka, sąd każe mu nabytek zwrócić.
Trudno dziś kupić cokolwiek, co nie byłoby opakowane. Torby, pudełka, puszki, butelki - wszystko to dostajemy teoretycznie gratis, choć w rzeczywistości koszt opakowań producenci dopisują nam do rachunku. Już niedługo zapłacimy za nie podwójnie. Tzw. opłaty produktowe mają zapobiec rozrastaniu się wysypisk śmieci i usprawnić system recyklingu, czyli odzyskiwania surowców.
Na powierzchni chaos i melancholia rzeczy niepotrzebnych. Wiatr unosi strzępy folii i starych gazet. W ciemnym wnętrzu jednostajna i bezlitosna praca miliardów bakterii przetwarzających materię organiczną na ciepło, gaz i wodę. Każdego dnia miasto wypluwa tony odpadów. Spływają kanałami zsypów, połykane przez kontenery do brzuchów ogromnych śmieciarek. To, co przetrawi Warszawa, w większości trafia na wysypisko w Łubnej. Sznur samochodów ciężko pnie się pod górę z niecierpliwością oczekiwany przez ptaki.