Wiele partii probuje dziś imitować skrajną prawicę, postulując znaczne zaostrzenie prawa azylowego, uderzając w jawnie antyimigranckie tony. Taka retoryka może być kusząca, ale to droga donikąd. Albo jeszcze gorzej: to droga do politycznego koszmaru – mówi austriacki socjolog Gerald Knaus.
Pierwszy raz po wojnie wybory parlamentarne w Austrii wygrała skrajna prawica. Jednak bardzo prawdopodobne, że przy tworzeniu rządu obejdzie się smakiem.
Partia Wolności Austrii (FPÖ) zajęła pierwsze miejsce w niedzielnym głosowaniu (29,1 proc. głosów). Dla radykałów to największy sukces w historii, choć nie jest powiedziane, że przełoży się na realny triumf. Wszystko zależy od tego, czy utrzyma się zbudowany wokół nich kordon sanitarny.
Ponad 40 proc. głosów w Saksonii i prawie połowa w Turyngii przypadła partiom otwarcie antysystemowym. Jakie będą tego konsekwencje? Czy rząd Scholza upadnie i Niemcom grożą przedterminowe wybory?
To miał być jeden z najniebezpieczniejszych wieczorów w najnowszej historii kraju – radykałowie zapowiadali setkę demonstracji przeciw imigrantom. Zamiast tego tysiące zwykłych Brytyjczyków wyszło na ulice, by dać im odpór.
Skrajna prawica jeszcze nigdy nie miała tak licznej frakcji w Parlamencie Europejskim. Czy to znaczy, że populizm z krajów dawnych Austro-Węgier jest przyszłością Europy, jak twierdzi Viktor Orbán?
W europarlamencie powstały trzy prawicowe frakcje. Bliżej centrum ulokował się PiS, pół Konfederacji poszło do radykałów, a druga połowa pozostaje bezdomna. Mocarstwowe plany potrząśnięcia Unią muszą na razie zaczekać, ale występy już się rozpoczęły.
Niemiecka Alternatywa dla Niemiec (AfD) powołuje w Parlamencie Europejskim nowy blok o nazwie Europa Suwerennych Narodów. Nie wszyscy konfederaci się do niego przyłączyli. Część negocjuje akces do Patriotów dla Europy, formacji Viktora Orbána.
Premier Węgier wraz austriackim nacjonalistą Herbertem Kicklem i byłym szefem czeskiego rządu Andrejem Babiszem ogłosili stworzenie nowej grupy w Parlamencie Europejskim „Patrioci dla Europy”. Korzyści z jej istnienia będzie miał co najwyżej sam Orbán.
Głosowanie do Parlamentu Europejskiego to wotum zaufania dla partii jeszcze niedawno uznawanych za radykalne. Wyborcy w Europie odrzucili progresywne postulaty – piszą zagraniczne media w powyborczych komentarzach.