Niespełna trzy miesiące wojny o Kosowo drogo kosztowały Jugosławię - albańskie wsie zostały spalone przez serbskie oddziały militarne, natomiast miasta całego kraju, drogi, mosty, lotniska, obiekty wojskowe i przemysłowe ucierpiały od NATO-wskich bomb i nawet liczenie strat potrwa jeszcze długo. Zachód oskarża Miloszevicia i uważa, że Jugosławia nie może liczyć na żadną pomoc w odbudowie dopóty, dopóki władza znajduje się w rękach obecnego prezydenta. Z kolei Belgrad liczy na wielomiliardowe odszkodowanie od krajów Sojuszu.
Kosowo i Metohija - dwie kotliny wielkości 10 887 kilometrów kwadratowych. Około dwóch milionów ludzi (dane z 1991 r.). Na- przeciwko siebie stanęły tam trzy racje. Racja etniczna - około 1,6 mln Albańczyków (81,6 proc.) wobec 214 tysięcy (11 proc.) Serbów i Czarnogórców. Racja historyczna - przywiązanie Serbów do kolebki ich państwowości i kultury. Racja prawa międzynarodowego, które z jednej strony nie dopuszcza do kawałkowania przez mniejszości narodowe państwa, w którym one żyją, a z drugiej - daje każdemu człowiekowi prawo do życia, wolności i samostanowienia. Do tych trzech racji, po nalotach NATO na Jugosławię, dołączyć należy jeszcze rację czwartą - prawo silniejszego.
Na samym początku było tak, jak świat zdążył się już przyzwyczaić. Jak przy wyzwalaniu Kuwejtu (1990 r.) czy karnym uderzeniu na Irak (1998 r.). Operacja wojskowa transmitowana na żywo, rakiety odpalane z odległych okrętów, nocne rajdy niewykrywalnych samolotów, chirurgiczne uderzenia, syreny, pomarańczowe pióropusze eksplozji. Ale po kilku dniach nalotów NATO na Jugosławię widać, że tu wszystko może potoczyć się inaczej.
Jeśli dojdzie do interwencji wojsk NATO w Kosowie, być może na jakiś czas uda się doprowadzić do rozejmu w tej jugosłowiańskiej prowincji. Ale co dalej? Niestety nikt nie ma pomysłu, a wszelkie doświadczenia z Dayton - rozmów pokojowych w sprawie Bośni - wydają się tu bezużyteczne.