Budapeszt, Sofia czy Belgrad mało komu kojarzą się z amerykańskimi superprodukcjami. A jednak to europejskie miasta coraz częściej wygrywają wyścig o to, gdzie będą kręcone kolejne wielkie hity. Serial „The Ark” przeciera tu nowe szlaki.
Od inwazji na Ukrainę do Serbii przeniosło się już ponad 100 tys. Rosjan. Przyjeżdżają z workami pieniędzy, mówią o sobie, że są „uchodźcami wojennymi”, windują ceny mieszkań. A serbski rząd wszystko, co rosyjskie, wita z otwartymi rękami.
Czy śmieszny z pozoru spór o tablice rejestracyjne może być pretekstem lub przyczyną prawdziwej wojny? Wydaje się to mało realne. Chyba że któregoś dnia sytuacja wymknie się spod kontroli.
Prezydent Aleksandar Vučić dla jednych jest serbskim faszystą, dla innych – zdrajcą narodu. Wojna w Ukrainie tylko spotęgowała tę publiczną schizofrenię.
Na napięcia zareagowało dowództwo kontyngentu NATO w Kosowie (3700 żołnierzy), oświadczając, że jest „gotowe interweniować”.
Konflikt o tablice rejestracyjne i dokumenty tożsamości eskaluje, a Rosja patrzy i zaciera ręce. Ci, którzy obawiają się, że spór rozleje się na region, nie są dalecy od prawdy. O co tu tak naprawdę chodzi?
Wojna w Ukrainie trwa już dwa miesiące i tak samo długo dominuje w serwisach informacyjnych. Media powoli ograniczają jej relacjonowanie, na powrót poświęcając więcej miejsca sprawom krajowym.
Ryzyko dziennikarz podejmuje sam, żaden minister spraw wewnętrznych czy komendant straży granicznej nie może rozstrzygać tego za nas. Gdyby tak było, każdej władzy wiele udałoby się ukryć pod przysłowiowym dywanem.
Kult zbrodniarzy wojny domowej w byłej Jugosławii nigdy nie wygasł. Ale dziś przestał już być wstydliwą legendą, stał się elementem oficjalnej polityki. Noże znów się ostrzą.
Węgry jako pierwsze w UE wprowadziły do obrotu preparat z Chin. Inne kraje ustawiają się w kolejce, rośnie też zainteresowanie szczepionką Sputnik V. Co na to Unia?