Czy śmieszny z pozoru spór o tablice rejestracyjne może być pretekstem lub przyczyną prawdziwej wojny? Wydaje się to mało realne. Chyba że któregoś dnia sytuacja wymknie się spod kontroli.
Prezydent Aleksandar Vučić dla jednych jest serbskim faszystą, dla innych – zdrajcą narodu. Wojna w Ukrainie tylko spotęgowała tę publiczną schizofrenię.
Na napięcia zareagowało dowództwo kontyngentu NATO w Kosowie (3700 żołnierzy), oświadczając, że jest „gotowe interweniować”.
Konflikt o tablice rejestracyjne i dokumenty tożsamości eskaluje, a Rosja patrzy i zaciera ręce. Ci, którzy obawiają się, że spór rozleje się na region, nie są dalecy od prawdy. O co tu tak naprawdę chodzi?
Wojna w Ukrainie trwa już dwa miesiące i tak samo długo dominuje w serwisach informacyjnych. Media powoli ograniczają jej relacjonowanie, na powrót poświęcając więcej miejsca sprawom krajowym.
Ryzyko dziennikarz podejmuje sam, żaden minister spraw wewnętrznych czy komendant straży granicznej nie może rozstrzygać tego za nas. Gdyby tak było, każdej władzy wiele udałoby się ukryć pod przysłowiowym dywanem.
Kult zbrodniarzy wojny domowej w byłej Jugosławii nigdy nie wygasł. Ale dziś przestał już być wstydliwą legendą, stał się elementem oficjalnej polityki. Noże znów się ostrzą.
Węgry jako pierwsze w UE wprowadziły do obrotu preparat z Chin. Inne kraje ustawiają się w kolejce, rośnie też zainteresowanie szczepionką Sputnik V. Co na to Unia?
Obserwując przez szybę samochodu mijany krajobraz ciągnący się kilometrami przez wschodnią i środkową Europę, widać, jak szybko się ona zmienia. Z tego chaosu wyłania się coś nowego, ale nie do końca wiadomo co.
Donald Trump ogłosił, że podpisane w Waszyngtonie porozumienie między Serbią i Kosowem to krok milowy na drodze do normalizacji ich stosunków. Wcale tak nie jest.