Tak oto kluczem okazuje się – a kuku – gender. Obsesyjnie zwalczany przez Trumputina i rozsiane po całym świecie trumputiniątka.
Sprawy zaszły już tak daleko, że ludzie z PESEL-em na 6 i 7 żałują przebimbanych lekcji przysposobienia obronnego. Zakładanie maski gazowej, bandażowanie ran czy wyjazdy na strzelnicę – wszystko to wydawało się kiedyś strasznie śmieszne.
Żaden mieszkaniec Europy Wschodniej nie zdoła wykrzesać z siebie uśmiechu, kiedy groteskowy prezydent USA na oczach całego świata upokarza Wołodymyra Zełenskiego.
W Polsce taka wypowiedź pewnie by uszła. Jednak w Brukseli – tej Brukseli, w której nocowałyśmy z żoną u Polek będących uznanym przez państwo małżeństwem – zabrzmiała jak mieszanka bezduszności z pogardą.
Można powiedzieć bez żadnej przesady, że zaprzysiężenie Trumpa zainaugurowało rządy kłamstwa. Kłamstwem największym i założycielskim, ojcem wszystkich kłamstw, są u radykalnie prawicowych populistów manifestacje ich rzekomej wszechmocy.
Jeżeli to nie jest rozpijanie, to nie wiem, co nim jest. Nie ma znaczenia, że to „tylko” piwo. Piwo zawiera etanol tak samo jak wino i wódka. Tym razem jednak nie słychać powszechnego oburzenia i rząd też milczy.
Chodzi się teraz na nowego Almodóvara, tego z Tildą Swinton i Julianne Moore. Poszłam i ja. Dostaliśmy do rąk estetyczny przedmiot, w którym coś żywego tłucze się tylko między dwiema aktorkami.
Czy naprawdę w Polsce nawet lewica musi być prawicowa? Nie wierzę. Drogi Mikołaju, pod choinkę przynieś mi, proszę, lewicową lewicę, na którą mogłabym głosować.
Moja żona odmawia współpracy przy kompletowaniu ekwipunku. Uważa chyba, że ulegam panice. Nie mogę się z nią zgodzić. To, co robię, jest konstruktywnym zagospodarowywaniem strachu.
Gdyby 11 listopada Polska zgłosiła się na terapię, na pytanie o powód wizyty mogłaby wskazać wielką pustą przestrzeń – naszą przestrzeń publiczną, w której najpierw długo nie dzieje się nic, a potem wlewa się w nią brunatna stonoga: Marsz Niepodległości.