W Naczelnej Radzie Adwokackiej dzwoni telefon. Rozmówca złośliwie pyta: No kto z was jest adwokatem diabła? Żąda nazwisk. Po chwili dzwoni ktoś inny, ale zadaje te same pytania. Po naszym Raporcie „Adwokaci diabłów” (POLITYKA 47) takie telefony odbierano w NRA kilka razy dziennie. Środowisko adwokackie poczuło się skrzywdzone przez dziennikarzy, o czym świadczy m.in. list mec. Krzysztofa Piesiewicza, którego obszerne fragmenty drukujemy obok.
Od ponad roku olsztyńskich kapitalistów umieścili na celowniku zorganizowani gangsterzy – porywają biznesmenów dla okupu. Bandyci, rzecz jasna, nie prowadzą walki klasowej z pobudek ideowych. Chodzi im o łatwy grosz. I faktycznie, zarabiają lekko, łatwo i przyjemnie, bo w Olsztynie porwać człowieka to prostsza sprawa niż ukraść komuś portfel, a nawet auto.
W końcu października poznański Sąd Rejonowy wydał nakaz aresztowania Marka S., znanego adwokata z Wągrowca. Marek S. był, rzec można, nadwornym obrońcą i doradcą groźnej grupy gangsterskiej, kierowanej przez niejakiego Rafała P. W ramach honorarium przyjmował – zdaniem prokuratury świadomie – rzeczy pochodzące z włamań i kradzieży. To w ostatnich miesiącach kolejny opisywany przez prasę przypadek, gdy adwokatom zarzuca się bliską współpracę z przestępcami. W mediach, relacjonujących najgłośniejsze polskie procesy, pojawiają się nazwiska znanych adwokatów, którzy – taka tworzy się opinia – robią wszystko, aby utrudnić pracę wymiarowi sprawiedliwości. Odwlekają procesy, dostarczają fałszywe zwolnienia lekarskie, uczestniczą w zastraszaniu świadków, pomagają przestępcom w kontaktach ze wspólnikami. Co się dzieje z polską palestrą? Czy etyka zawodowa, z której ta profesja była dumna, stała się dziś towarem na sprzedaż?
Ryszard Niemczyk, który uciekł z wadowickiego więzienia rano w niedzielę 29 października, wcześniej mógł wyjść z aresztu za kaucją. Taką możliwość dał mu sąd. Dlaczego najbardziej poszukiwany gangster w Polsce z tej oferty nie skorzystał?
Spadła kolejna gwiazda biznesu – aresztowano Krzysztofa Porowskiego, śląskiego przedsiębiorcę, na początku lat dziewięćdziesiątych czołowego importera samochodów Hyundai, plasowanego wówczas w czołówce najbogatszych ludzi w kraju. Pierwsze zarzuty są raczej pretekstem do prowadzenia rozległego śledztwa, które może objąć osoby związane ze sceną polityczną i wymiarem sprawiedliwości.
W nocy z 20 na 21 października Gołota ma się zmierzyć z Tysonem. Prawa do telewizyjnej relacji z tego pojedynku posiadała do niedawna poznańska firma Banc-Boks Promotion, należąca do Zbigniewa B., zwanego Orzechem. To ciekawa postać. Właśnie odpowiada przed sądem w sprawie o dwa morderstwa.
Pojawiła się równo 10 lat temu, obchodzi właśnie urodziny. Przez kilka pierwszych lat była bezimienna – politycy upierali się, że w Polsce żadnej mafii nie ma. Chrztu dokonali dopiero dziennikarze. Z właściwą tej profesji skłonnością do przesady ogłosili wszem i wobec, że oto narodziła się nad Wisłą rodzima odmiana cosa nostry, camorry i triady. Brutalna, chciwa i groźna. To dziennikarze wprowadzili do społecznego obiegu nazwy: Pruszków, Wołomin, Otwock. Przez 10 lat polscy mafiosi wykonywali swój fach w poczuciu bezkarności. Rabowali, przemycali, mordowali – a wszystko w świetle jupiterów i bez skrępowania. Nawet jak trafiali za kraty, to na krótko. Ostatnie akcje policji, aresztowania bossów Pruszkowa, procesy Dziada, Oczki, Krakowiaka i wielu innych pozwalają sądzić, że czas bezkarności już się skończył. Dlaczego jednak tak długo to trwało? Dlaczego pozwolono, aby przez całą dekadę polskie mafie rosły w siłę, bogaciły się i obracały brudnymi pieniędzmi?
Czołowi gangsterzy są równie sławni co gwiazdy muzyki pop. Ich twarze są znane z pierwszych stron gazet. Jednak o tym, jak wygląda ich prywatne życie, co dzieje się za bramami pilnie strzeżonych willi, wiemy mniej.
Jubileusz 10-lecia działalności zorganizowanych grup przestępczych policja uczciła rozbijając najpierw tzw. Wołomin, a teraz Pruszków. W aresztach znaleźli się bossowie gangu. Za pozostałymi rozpisano listy gończe (także za zabójcą Pershinga, lidera Pruszkowa – patrz tekst niżej). To początek drogi – prokuratorzy muszą sporządzić mocne akty oskarżenia, a sądy wydać wyroki. Dopiero wtedy organy ścigania będą mogły odnotować sukces.
Był środek nocy, kiedy zajechali Kamilowi drogę. Czterech albo pięciu. Wybili szybę kierowcy i wyciągnęli go z auta. Nie przejmowali się, że ma pasażera, nie zatrzymywali go, kiedy uciekał, nie byli nawet zamaskowani. Na szosie zostało tylko nowiutkie wiśniowe BMW 318 Kamila – prezent od taty. Jest warte jakieś 150 tys. zł, ale porywaczom chodziło o kierowcę, bo on jest wart dużo więcej.