W wiadomościach, które otrzymujemy, wciąż pojawiają się te same elementy. Brak empatii, oziębła postawa lekarzy. Nie bierze się pod uwagę wyjątkowości sytuacji, w której jest kobieta – mówi Maria Godlewska, prawniczka i ekspertka Fundacji Rodzić po Ludzku.
Urna albo mała trumienka. W środku kilka komórek, z trudem odszukanych przez genetyka. Takie pogrzeby to sposób rodziców na radzenie sobą z traumą. A czasami – sposób na zasiłek.
Oddziały porodowe i położnicze nie zawsze są dla kobiet miejscami bezpiecznymi. Szczególnie jeżeli kobieta ma urodzić martwe dziecko.
Szpitale nie mogą utylizować szczątków płodów po poronieniach. Muszą je przechowywać aż do godnego pochówku. Tylko nie mają już na to miejsca.
Pierwsze trzy miesiące ciąży to czuwanie. To bowiem dla płodu okres krytyczny. Świadczą o tym statystyki: jedna na sześć potwierdzonych ciąż kończy się w tym czasie poronieniem.
To, co medycyna nazywa poronieniem, porodem przedwczesnym albo też niepowodzeniem położniczym, dla większości rodziców jest śmiercią dziecka, na które czekali. Mimo wyniesionego na sztandary umiłowania dla życia poczętego w szpitalach wciąż brakuje dla tej śmierci szacunku. Często odbywa się ona w zimnym, szpitalnym naczyniu zwanym nerką.
Poronienie to nie jest wyrwanie zęba; często kobieta przeżywa je całymi latami. Zwłaszcza gdy w zderzeniu ze szpitalną rzeczywistością dozna poczucia całkowitej bezradności i uprzedmiotowienia. A to jest polska norma.