Władze PRL dbały o polowania i polujących. Zarabiały na nich i przy okazji załatwiały interesy polityczne. Jak wtedy, kiedy 50 lat temu strzelać do żubra zapragnął przywódca bratniej Jugosławii.
W każdym sezonie łowieckim myśliwi zabijają setki tysięcy ptaków. A rozporządzenia o wykreśleniu siedmiu gatunków z listy ptaków, na które można polować, ciągle nie ma.
Widać jak na dłoni tę przewrotną pułapkę, którą sami sobie wykopali. Rozmowa z Zenonem Kruczyńskim, byłym myśliwym, obecnie aktywistą ekologicznym.
Ochrona zwierząt wzbudza wiele emocji, o dziwo, natury ideologicznej. Lewa strona ma „psiecko” i „osoby nieludzkie”, a prawa chce „jeść wszystko, co się rusza”.
Jak przekonać myśliwych, drwali i rolników, że dobrostan lasów, rzek i bagien leży także w ich interesie – objaśnia Mikołaj Dorożała, główny konserwator przyrody, wiceminister klimatu i środowiska.
Myśliwi są dziś w Polsce jedyną grupą uprawnioną do posiadania broni i używania jej w przestrzeni publicznej bez obowiązku przechodzenia okresowych badań lekarskich i psychologicznych. To ok. 130 tys. osób.
Nie zachęcamy do tego, by znów dać się ogłupić lobby tzw. myśliwych. Zabijanie nie jest sposobem rozwiązywania problemów. Może psychicznych – u tych, którzy lubią mordować.
Resort klimatu i środowiska, zarządzany przez Polskę 2050, chce reformować polskie łowiectwo. Myśliwi protestują, silni poparciem ludowców. Do gry po ich stronie wszedł prezydent Duda.
„Myśliwi razem z rolnikami. Wspólna sprawa” – pod takim hasłem myśliwi sprytnie wykorzystali sytuację i podczepili się pod protest rolników. Rolnicy powitali myśliwych entuzjastycznie. „Mamy wspólny interes”, mówią.