Mówi się ostatnio o problemach z ukraińskim dowodzeniem, co ma wynikać z przyczyn strukturalnych. Żeby to wyjaśnić, najpierw musimy wprowadzić czytelników w tajniki wojskowej organizacji.
Jedyny dotąd taki polityczny eksperyment w Niemczech na szczeblu federalnym – trójpartyjna koalicja socjaliści, liberałowie, Zieloni – po niespełna trzech latach przeszedł do historii. I nie zapisze się w niej najlepiej.
Światła zgasły, na scenie pozostał mniejszościowy rząd SPD-Zieloni, który dryfuje ku nowym wyborom. Jak do tego doszło? Kim są główni aktorzy tego politycznego dramatu? Jakiego rozwoju sytuacji można się spodziewać?
Donald Trump został 47. prezydentem USA; Kamala Harris zabiera głos po wyborach; niemiecka koalicja na krawędzi; Donald Tusk w Budapeszcie; Iga Świątek zmierzy się w Rijadzie z Darią Kasatkiną.
Atmosfera między Berlinem i Warszawą niby jest lepsza niż przed rokiem. Ale coraz trudniej o zrozumienie i nić sympatii.
Rządzący landem nieprzerwanie od 1990 r. socjaliści z SPD minimalnie wygrali z ugrupowaniem skrajnie prawicowym, które i tak nie byłoby w stanie stworzyć większościowej koalicji. Mimo to pozycja kanclerza Olafa Scholza jest nadal bardzo słaba.
Obie swoim radykalizmem tworzą swoiste polityczne kleszcze, którymi ściskają partie środka pozbawione już werwy, zdecydowania, ideowo zmurszałe. Ani Weidel, ani Wagenknecht nie da się już pominąć, obejść ani na wschodzie, ani na zachodzie.
Ponad 40 proc. głosów w Saksonii i prawie połowa w Turyngii przypadła partiom otwarcie antysystemowym. Jakie będą tego konsekwencje? Czy rząd Scholza upadnie i Niemcom grożą przedterminowe wybory?
To pierwsze od sześciu lat konsultacje międzyrządowe Polski i Niemiec. Donald Tusk i Olaf Scholz chcą ożywić współpracę poprzez silny głos Polski w Europie, przyjaźń i zadośćuczynienie za II wojnę światową.
Polska jest jedynym obok Włoch dużym krajem europejskim, w którym partie rządzące zdobyły więcej mandatów niż formacje opozycji. W kilku przypadkach wybory wywołały ogromne kryzysy.