Polski przemysł stara się poszerzać swoje nisze i zawłaszczać nowe, choć ma wielu konkurentów ze świata. Wyroby krajowe pokazują jednak efekty wieloletnich programów i przy tym wyglądają coraz lepiej.
Ostatecznie zatopiono okręt podwodny B-237 „Rostow-na-Donu”, który 12 września 2023 r. został poważnie uszkodzony w suchym doku w Sewastopolu. Naprawdę trzeba mieć talent, by tracić okręt za okrętem w wojnie z państwem, które nie ma własnej floty.
Minister obrony ogłosił, że na razie nie sfinalizuje zakupu używanych szwedzkich okrętów podwodnych. Oznacza to porażkę jednego ze sztandarowych projektów MON i faktyczną likwidację walki podwodnej w marynarce wojennej RP.
W tym roku zezłomowane będą dwa okręty podwodne Kobben. Nie ma czym ich zastąpić. Polska zostanie z jednym i nie całkiem sprawnym, czyli bez zdolności do walki pod wodą.
Nie chodzi nawet o to, że szwedzkie okręty są stare (bo zostały zmodernizowane), ale o to, że niespecjalnie się nam przydadzą.
Chodzi o zakup 30-letnich fregat z Australii. Będzie o nie awantura, ale chyba niepotrzebna, bo to tzw. mniejsze zło.
Orka miała nie tylko wypełnić podwodną lukę, ale też podnieść zdolność polskiej floty na niespotykany poziom.
Okazuje się, że jednym z największych zagrożeń dla okrętów podwodnych nie są miny głębinowe, ale głębinowa cisza. A konkretnie cisza w sieci.
Naukowcy policzyli, że na okręcie podwodnym jest 36 szkodliwych gazów, w tym wybuchowy wodór i zabójczy dwutlenek węgla. Marynarze machają na to ręką. Po większej dawce dwutlenku śmieszy nawet słaby kawał, a i śpi się jak zabity. A raczej podduszony.
Rosja, którą przed rokiem dosłownie przykuła do Morza Barentsa informacja o katastrofie okrętu podwodnego „Kursk”, teraz – wbrew triumfalnym meldunkom – dość spokojnie przyglądała się podnoszeniu wraku z dna.