Premier Indii Narendra Modi w zeszłym tygodniu odwiedził Warszawę i Kijów.
Celem wyjazdu do Kijowa było przekonanie Zełenskiego, a tym samym Zachodu, że Modi nie jest żadnym stronnikiem Kremla. Uprawia tradycyjną indyjską politykę neutralności. A że ściskał się z Putinem? No cóż.
Narendra Modi dotychczas nie widział potrzeby, by pofatygować się nad Wisłę. Przerwa pewnie byłaby jeszcze dłuższa, gdyby nie trwająca od prawie tysiąca dni inwazja Rosji na Ukrainę, przerysowująca globalne mapy.
PKOl pod ścianą; IMGW wydaje alerty pogodowe; ukraińskie drony doleciały nad Moskwę; pierwszy raz od 45 lat w Polsce gości premier Indii; na wakacje służbowym samochodem – dymisja w rządzie.
Putin podjął Modiego herbatką w swojej ulubionej podmoskiewskiej rezydencji Nowo-Ogariowo. Wręczył mu najwyższe państwowe odznaczenie, zwolnił indyjskich obywateli ze służby w Ukrainie. Ma w tym interes.
Modi zszedł na ziemię, konstytucja obroniona! – słychać nad Gangesem. Zaskakująco słaby wynik premiera w wyborach parlamentarnych Indie przyjęły z ulgą. To ubodzy i wykluczeni pokazali mu żółtą kartkę. Wielka demokracja bierze oddech.
Pół miliarda Indusek zdecyduje o wyniku rozpoczynających się indyjskich wyborów. Dlatego politycy prześcigają się w kuszeniu ich obietnicami. A one korzystają.
Narendra Modi ubiega się o trzecią kadencję, a z antymuzułmańskości uczynił jeden z najważniejszych oręży i spoiwo swego ruchu.
Premier Indii Narendra Modi występuje już w roli zastrzeżonej dotąd dla duchownych. Tym samym uświęca nowy wyznaniowy model państwa. A w wiosennych wyborach idzie po niepodzielną władzę.
To bodaj najskromniejszy przejaw modimanii, ocierającej się o kult jednostki. Od czasów Indiry Gandhi nie było w Indiach porównywalnego zjawiska.