Ministrowi Glińskiemu nie udało się zmienić narracji w wielkich polskich galeriach na prawicowo-narodową. Zamiast tego zmienił estetykę na staroświecko-akademicką. To zwrot ku sztuce bezpiecznej – na wszystkich frontach.
Wystawa „Stan rzeczy” w warszawskim Muzeum Narodowym przenosi widza w świat rzeczy pięknych o dziwnych nazwach... nieodwracalnie wypartych z naszego życia.
W środku koalicyjnej rozgrywki o stołki ministerstwo kultury zalicza medialny hattrick (no, może ten ostatni gol to bardziej asysta). W grze są film, teatr i sztuki wizualne.
Muzeum Narodowe w Warszawie przeszło ostatnio zaskakującą metamorfozę: od wystawowego ADHD po kompletny letarg. Nie wiadomo, co gorsze.
Podsumowując zmiany personalne w muzeach, trzeba przyznać, że minister Piotr Gliński ma wyjątkowy talent do przebijania własnych dobrych decyzji wizerunkowymi porażkami.
Przed gmachem resortu kultury odbyła się pikieta – protestujący domagali się odwołania dyrektora Muzeum Narodowego Jerzego Miziołka, który doprowadził m.in. do odejścia z pracy ponad 50 osób oraz likwidacji Galerii Sztuki XX i XXI w.
Nie wiem, co jeszcze musi się zdarzyć, by minister kultury i dziedzictwa narodowego przyznał się do błędu i odesłał Jerzego Miziołka tam, skąd przyszedł, czyli na Uniwersytet Warszawski (jeżeli zechcą go tam ponownie przyjąć).
Mamy poważne luki w zbiorach polskiej sztuki XX w. – mówi Piotr Rypson, zwolniony z Muzeum Narodowego w Warszawie, twórca tamtejszej galerii sztuki współczesnej.
Afer z cenzurą w galeriach mieliśmy w III RP paradoksalnie więcej niż w czasach PRL. Ostatni rozdział w historii dokuczania artystom dopisał dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie.