Najazd rozgorączkowanych fanów z całego świata na Niemcy – gospodarza mundialu – to zjawisko fascynujące i obfitujące w ciekawe sytuacje. Ale niektórzy prawdziwi kibice futbolu zadają sobie pytanie, w czyim interesie został on dokonany, czemu w istocie służy i kto naprawdę za nim stoi.
Niemcy mają kłopot. Chcieliby być patriotami, a zarazem boją się swych narodowych uczuć. Podczas piłkarskich mistrzostw świata wybuchła w RFN kolejna dyskusja o dumie narodowej i kosmopolityzmie. „Świat z wizytą u przyjaciół” – brzmi hasło tych mistrzostw.
Z kolegą Ulissessem, brazylijskim dziennikarzem, zgadzamy się, że największą jak dotąd niespodzianką tych mistrzostw jest to, że superszybki pociąg ICE, którym właśnie jedziemy na trasie Hanower–Kolonia, spóźnia się prawie godzinę.
Daleki jestem od lekkomyślnego formułowania teorii spiskowych, jednak bolesne fakty są takie, że w środę wieczorem w dramatycznych okolicznościach przegraliśmy z Niemcami, a następnego dnia rano w moim hotelu w Gelsenkirchen nie było dla mnie śniadania.
Nie da się ukryć, piłkarze znowu wprawili nas w stan smutnej zadumy, przypominając narodowe słabości, o których chcielibyśmy już wreszcie zapomnieć. Była wielka improwizacja, dobrze znana bylejakość, prowincjonalne kompleksy, podejrzliwość oraz ogólne rozmemłanie.
Gospodarze od samego początku robią, co mogą, żeby ich mundial był najlepszy w całej historii. O tym, że może to być impreza wyjątkowa, Niemiec Philipp Lahm przekonał świat już w szóstej minucie meczu otwarcia, kiedy z dwudziestu paru metrów pięknie i mocno zapakował piłkę w samo okienko kostarykańskiej bramki.
Mistrzostwa świata w piłce nożnej 2006 jeszcze się nie zaczęły, a już mamy pierwszych przegranych. Do Niemiec nie pojedzie Dudek, Kłos i Frankowski. To przykra niespodzianka, nie tylko dla zawodników, ale i firm, które zaangażowały ich do kampanii promocyjnych.