Oficjalnie liderzy formacji odcinają się od kontrowersyjnego posła, potępiają akt zgaszenia świecy chanukowej i nie bronią go przed karami. Ale jak twierdzą sympatycy Konfederacji: wyskok Brauna można było lepiej wykorzystać.
Poharatana po wyborach, w ogniu rozliczeń i na krawędzi rozpadu. Czy PiS straci konkurenta na prawicy?
Pierwszy i drugi dzień obrad Sejmu X kadencji za nami. Partie demokratyczne podjęły uchwałę o zawiązaniu koalicji, dotychczasowy premier złożył dymisję, wybrano marszałka i pięcioro wicemarszałków Sejmu, a także posłów do KRS.
Pustki w kasie i konflikt związany z usunięciem Roberta Bąkiewicza sprawiły, że Stowarzyszenie Marsz Niepodległości ma spore problemy ze swoją sztandarową imprezą. Narodowcy liczą jednak na nowe otwarcie.
I stało się. Cykl się zamknął. Janusz Korwin-Mikke prowadzi swoich wyznawców wprost do rozłamu w kolejnej partii. Tym razem w Nowej Nadziei i Konfederacji.
Już w pierwszym tygodniu po wyborach wybuchła w Konfederacji wojna domowa. Liderzy zrzucają na siebie winę za porażkę i składają wnioski o zawieszenie członkostwa w partii dla oponentów. Nie wiadomo, czy ugrupowanie w ogóle przetrwa.
Zapowiedzi przywódców Konfederacji były szumne: dwucyfrowy wynik, rozdawanie kart w nowym Sejmie, triumf po wcześniejszych wyborach. Wszystko spaliło na panewce.
Politycy PiS zamknęli się na zapleczu, robią dobrą minę do złej gry. W Konfederacji nastroje też raczej minorowe. „Ich trzeba sądzić, a nie z nimi rządzić”, mówią kandydaci Trzeciej Drogi.
Demokraci stanęli na wysokości zadania, nie wystraszyli się pisowskiego molocha medialnego i jego funkcjonariuszy, pokazali zróżnicowaną alternatywę. Wszystko jest wciąż możliwe.
Internet zelektryzowała informacja, że Konfederacja namawia do jedzenia psów. W naszej tradycji kulturowej pomysł zjedzenia przyjaciela, członka rodziny, budzi zrozumiałe oburzenie i odrazę.